i***@gazeta.pl
2018-02-03 12:56:04 UTC
Kiście!
Wcale nie trzeba beki kapuchy kisić jesienią. Ja kiszę po kilka kg co jakiś czas, jesienią i całą zimę. W sezonie grypowym kiszonki to zbawienie, bomba witaminowa, szybki dodatek do obiadu i najlepszy z probiotyków jelitowych dla każdego i tych innych, „dla dziewczyn” :-)
Pyszną kiszoną kapustką zajadamy się prawie codziennie - w postaci ulubionej surówki najprostszej na świecie (kapusta pokrojona drobniej, starta na drobnych „wiórkooczkach” marchewka, jabłko na tych grubszych - plus łyżeczka cukru i kilka łyżek oleju rzepakowego: wymieszać, lekko ugnieść dla zmacerowania, odczekać godzinkę, wymieszać dla puszystości - voila).
Kiszę w większym pojemniku, po ukiszeniu ugniatam w wekach i trzymam w zimnej puwnicy (Wy możecie w lodówce - dobra, dobra, teraz nie ma wymówek, że miejsca brak, bo każdy w swojej kuchni na olbrzymią lodówę z hamerykanckiego filmu jako wręcz punkt honoru).
Po upchnięciu w słoiki zostaje z tej kapusty duzo nadmiarowego soku, który warto wypić. Ja, ponieważ kapustę jemy w postaci... kapusty ;-), ten sok rozlewam w najmniejsze butelki PET po wodzie mineralnej i wysyłam córce, fance tegoż. Niech dziewczyna się szczepi na zdrowie :-)
No i teraz mi przyszło na myśl, żeby zakisić buraki, których pełna skrzynka czeka w piwnicy na zmiłowanie. Buraków pieczonych, startych na wiórki, takich na jarzynkę, cudownych, mam ze 40 słoików, więc wyciągam te gotowce, a surowizna w skrzynce smętnie wysycha...
A toż ukiszę jak kapustę: zetrę na wiórki, posolę, zaszczepię kapuścianym sokiem - i pysznie będzie, i zdrowo! Suróweczki zwłaszcza. Barszczyk też wyjdzie pyszny, no ale my tu o probiotyki wojujem :-))
Polecam!
PS. Tak, tak, kiszenie bez dodatku wody, we własnym soku - jak kapustę :-)
Wcale nie trzeba beki kapuchy kisić jesienią. Ja kiszę po kilka kg co jakiś czas, jesienią i całą zimę. W sezonie grypowym kiszonki to zbawienie, bomba witaminowa, szybki dodatek do obiadu i najlepszy z probiotyków jelitowych dla każdego i tych innych, „dla dziewczyn” :-)
Pyszną kiszoną kapustką zajadamy się prawie codziennie - w postaci ulubionej surówki najprostszej na świecie (kapusta pokrojona drobniej, starta na drobnych „wiórkooczkach” marchewka, jabłko na tych grubszych - plus łyżeczka cukru i kilka łyżek oleju rzepakowego: wymieszać, lekko ugnieść dla zmacerowania, odczekać godzinkę, wymieszać dla puszystości - voila).
Kiszę w większym pojemniku, po ukiszeniu ugniatam w wekach i trzymam w zimnej puwnicy (Wy możecie w lodówce - dobra, dobra, teraz nie ma wymówek, że miejsca brak, bo każdy w swojej kuchni na olbrzymią lodówę z hamerykanckiego filmu jako wręcz punkt honoru).
Po upchnięciu w słoiki zostaje z tej kapusty duzo nadmiarowego soku, który warto wypić. Ja, ponieważ kapustę jemy w postaci... kapusty ;-), ten sok rozlewam w najmniejsze butelki PET po wodzie mineralnej i wysyłam córce, fance tegoż. Niech dziewczyna się szczepi na zdrowie :-)
No i teraz mi przyszło na myśl, żeby zakisić buraki, których pełna skrzynka czeka w piwnicy na zmiłowanie. Buraków pieczonych, startych na wiórki, takich na jarzynkę, cudownych, mam ze 40 słoików, więc wyciągam te gotowce, a surowizna w skrzynce smętnie wysycha...
A toż ukiszę jak kapustę: zetrę na wiórki, posolę, zaszczepię kapuścianym sokiem - i pysznie będzie, i zdrowo! Suróweczki zwłaszcza. Barszczyk też wyjdzie pyszny, no ale my tu o probiotyki wojujem :-))
Polecam!
PS. Tak, tak, kiszenie bez dodatku wody, we własnym soku - jak kapustę :-)