I teraz zastanawia mnie czy to przekonanie, że kuchnia węgierska to
rzecz pikantna to jakiś taki niewiele wart stereotyp, czy też może
mamy tu do czynienia ze zjawiskiem jak w tym dowcipie: Wchodzi
eskimos do baru i zamawia whiski. Kelner się go pyta czy z lodem,
Eskimos odpowiada, a chcesz w ryja?
Stereotyp. Pierwszy raz byłem na Węgrzech w wieku sześciu lat. Jadłem
gulasz. Zjadłem. Kuchnia węgierska jest wyrazista, choć niekoniecznie
pikantna. Do wyrazistości zawsze byłem w domu przyzwyczajany, stąd
pewnie moja krytyka nijakości kuchni PRL. Wcześniej było inaczej --
staropolska kuchnia znana była z ostrości przyprawniania. "Pieprzno
i szafranno, moja mościapanno". Sprawiedliwie dodajmy, że sporą rolę
w tym odgrywała chęć pokazania bogactwa. Korzenie drogie były.
Post by JarosÅaw SokoÅowski"Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
Jakby peerelowski ustawodawca wymyslił, żeby nie dotować mieszkań i na
mieszkania szła by większość posiadanych środków, to przeciez nie
oznacza, że jedzenie zrobiłoby się tanie i byłoby na nie wszytskich
stać.
Przecież to niemożliwe, skoro na jedzenie już szła większość pieniędzy.
Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
Co do tego "dotowania" to z kolei ja mam wąptliwości. Warszawę z morza
ruin wyciągnięto w kilka lat po wojnie. Zaczynając od miejsc symbolicznych,
takich jak Starówka. Kto potrafił, brał się za kielnie, kto nie potrafił,
chociaż taczką wywoził gruz. Za miskę zupy często. Bez zadawania pytań
"kto tu rządzi". To dla mnie zrozumiałe, też bym tak robił. Dziadostwo,
a co za tym idzie konieczność stawiania pytań -- to przyszło później.
Budownictwo samo w sobie drogie nie jest, przez wieki ludzie sami sobie
stawiali chaty i budowali domy. Birkutom z czwórek murarskich wiele nie
płacono. Grunty państwowe traktowano jak darmowe. A zresztą -- Singapur
też jest ciekawym przypadkiem podejścia do sprawy mieszkań. Coś wiem na
ten temat, ale pewnie wiele mógłbym się jeszcze dowiedzieć.
Post by JarosÅaw SokoÅowskiBędę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość, że w PRL gazety były
tanie. Gdzie popełniem błąd?
W porównywaniu rzeczy o cenach sterowanych i dodatkowo bez odniesienia
do lini bazowej czyli pewnego koszyka niezbędnych wydatków.
Przecież cały czas odnoszę się do strerowania. Sprytnego sterowania
-- by po zakupie dóbr niezbędnych (jedzenia) niewiele zostawało.
Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.
Post by JarosÅaw SokoÅowskisystem wprost wymarzony dla drobnych kombinatorów, którzy wtedy
czuli się docenieni i potrzebni.
Osobie, która nie zna zatrudnienia w warunkach rzeczywistego rynku
pracy będzie bardzo trudno wytłumaczyć, że obowiązuje obecnie inny
standard. Jej przekonanie, że wykonywała dobrze swoją pracę nie
wynika ze złego charakteru. Jest to uwarunkowanie. Bo nikt sie jej
wtedy nie czepiał i wszyscy tak robili i to było dobre.
Wyjaśnijmy na samym początku: nie o takich "kombinatorów" chodzi.
Nastała nowa rzeczywistość a ona tkwi w poprzedniej. Bo wtedy się
nie wylatywało za np. wyjście w czasie pracy i załatwianie prywatnych
rzeczy, a prace mieli wszyscy, no to oczywiste, że tamten system był
lepszy.
To też są mity. Pracy nie mieli wszyscy (już o tym pisałem, z podaniem
danych GUS). A nade wszystko nie mieli sensownej pracy. Z fabrykami PRL
zetknąłem się już na studiach, a incydentalnie nawet wcześniej. Robotnik
przychodził na szóstą, nie mógł się spóźnić, bo listę obecności od razu
zabierały kadry do siebie. Na bramie stała staż przemysłowa i pilnowała,
by nikt nie łaził w te i wew te. Potem siedział taki na ławeczce albo
snuł się po hali, bo roboty dla wszystkich zwykle nie było. To mnie
dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się sypie, ludzie
by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt nie jest w stanie im
pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.
To w tej "nowej rzeczywistości" mógłbym wyjść z pracy i coś "załatwić",
nikt mi złego słowa by nie powiedział. Na szczęście teraz nie trzeba
"załatwiać". Przychodzę i wychodzę w godzinach, które mi odpowiadają,
mogę pracować w domu. Ale ja wytwarzam coś, co ma wartość, za to dostaję
pieniądze, a nie za dupogodziny.
A kombinatorzy i inni oczywiście tez byli i było tego z oczywistych
względów więcej.
Z nieoczywistych względów czuli się lepsi. Przeważnie wierzyli, że
udało im się w tym systemie urządzić dzięki nadzwyczjnym zdolnościom.
Zapewne nie myśleli o tym, że inni też znają know-how zostania
"prywatną inicjatywą", jednak się tym brzydzą. Bo to wymagało akceptacji
status quo. Długo by o tym mówić, ograniczę się do jednego. Ambitny
absolwent chemii, pragnący zajmować się polimerami, nie będzie zachwycony
perspektywą łupania przez dalszą część życia szczotek do mycia wanny na
zdezelowanej wtryskarce. Nawet za kasę pozwalającą mu patrzeć z pogardą
na otaczających go "proli". A może zwłaszcza wtedy.
Oczywiście oczekiwanie, że tuż po studiach czy innej zawodówce ktoś
samodzielnie wynajmie sobie mieszkanie w rozsądnej lokalizacji to
kompletne nieporozumienie. Ale w wieku np. 30 lat?
No więc właśnie oczekiwania są takie, że już *na* studiach.
Troche mi trudno tak stwierdzić czy kiełbasa w prl była tania czy
droga :)
Po to jest ta dyskusja, żeby ułatwić. Tak to widzę. Nie mam oczekiwań,
że kogoś do czegoś przekonam. Bo nie chodzi o przekonania i o poglądy,
tylko o fakty. Fakty są złożone, stąd złożoność dyskusji. Jednak fakty
dotyczące szacunku cen nie zostały nadmiernie uproszczone.
Jarek
--
"To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się
w niej urządzać".