Discussion:
"Schabowe"
(Wiadomość utworzona zbyt dawno temu. Odpowiedź niemożliwa.)
Trybun
2024-03-20 13:11:53 UTC
Permalink
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Robert Wańkowski
2024-03-20 16:18:47 UTC
Permalink
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
W panierce wszystko da się zjeść.


Robert
Trybun
2024-03-22 06:00:53 UTC
Permalink
Post by Robert Wańkowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś
takim nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat,
Szanowni Grupowicze?
W panierce wszystko da się zjeść.
Robert
Ale nie do wszystkiego pasuje. Np grzyb sowa/kania w panierce to
pomyłka, bo ta pełnie smaku uzyskuje po przypieczeniu. Niektórzy także
panierują np naleśniki, ale raczej smaku im to nie dodaje.
Wiesiaczek
2024-03-22 13:33:33 UTC
Permalink
Post by Trybun
Post by Robert Wańkowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś
takim nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat,
Szanowni Grupowicze?
W panierce wszystko da się zjeść.
Robert
Ale nie do wszystkiego pasuje. Np grzyb sowa/kania w panierce to
pomyłka, bo ta pełnie smaku uzyskuje po przypieczeniu. Niektórzy także
panierują np naleśniki, ale raczej smaku im to nie dodaje.
A ja lubię panierowane kanie i często je jadam.
Smak jest dosyć względnym atrybutem, i może dlatego mi smakuje:)
Niektórzy to nazywają "schabowym z lasu", i coś w tym jest.

Naleśniki nadziane farszem (kapusta mięso, jaja etc.) panierowane i
podsmażane to nic innego jak krokiety lub paszteciki, doskonałe do
czerwonego barszczu. Trudno powiedzieć, że im to smaku nie dodaje.

Co do tematu, to nigdy nie miałem okazji spróbować panierowanej
mortadeli, czego serdecznie żałuję :)
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Trybun
2024-03-24 07:52:16 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by Trybun
Post by Robert Wańkowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś
takim nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat,
Szanowni Grupowicze?
W panierce wszystko da się zjeść.
Robert
Ale nie do wszystkiego pasuje. Np grzyb sowa/kania w panierce to
pomyłka, bo ta pełnie smaku uzyskuje po przypieczeniu. Niektórzy
także panierują np naleśniki, ale raczej smaku im to nie dodaje.
A ja lubię panierowane kanie i często je jadam.
Smak jest dosyć względnym atrybutem, i może dlatego mi smakuje:)
Niektórzy to nazywają "schabowym z lasu", i coś w tym jest.
Naleśniki nadziane farszem (kapusta mięso, jaja etc.) panierowane i
podsmażane to nic innego jak krokiety lub paszteciki, doskonałe do
czerwonego barszczu. Trudno powiedzieć, że im to smaku nie dodaje.
Co do tematu, to nigdy nie miałem okazji spróbować panierowanej
mortadeli, czego serdecznie żałuję :)
Skoro Ci takie lepiej podchodzą. Ale chociaż kiedy spróbuj jak smakują
takie bez otoczki, przypieczone. Bo, akurat moim zdaniem takie w otoczce
sporo tracą z swoich walorów smakowych.
Nikt z zapytanych o czymś takim jak schabowy z mortadeli ( w odróżnieniu
od tych z kani) nie słyszał, a więc zdanie o popularności tego dania to
tylko najwyraźniej czysty wymysł antyPRLowskiej propagandy.
Wiesiaczek
2024-03-24 08:20:14 UTC
Permalink
Post by Trybun
Post by Wiesiaczek
Post by Trybun
Post by Robert Wańkowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś
takim nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat,
Szanowni Grupowicze?
W panierce wszystko da się zjeść.
Robert
Ale nie do wszystkiego pasuje. Np grzyb sowa/kania w panierce to
pomyłka, bo ta pełnie smaku uzyskuje po przypieczeniu. Niektórzy
także panierują np naleśniki, ale raczej smaku im to nie dodaje.
A ja lubię panierowane kanie i często je jadam.
Smak jest dosyć względnym atrybutem, i może dlatego mi smakuje:)
Niektórzy to nazywają "schabowym z lasu", i coś w tym jest.
Naleśniki nadziane farszem (kapusta mięso, jaja etc.) panierowane i
podsmażane to nic innego jak krokiety lub paszteciki, doskonałe do
czerwonego barszczu. Trudno powiedzieć, że im to smaku nie dodaje.
Co do tematu, to nigdy nie miałem okazji spróbować panierowanej
mortadeli, czego serdecznie żałuję :)
Skoro Ci takie lepiej podchodzą. Ale chociaż kiedy spróbuj jak smakują
takie bez otoczki, przypieczone. Bo, akurat moim zdaniem takie w otoczce
sporo tracą z swoich walorów smakowych.
Nikt z zapytanych o czymś takim jak schabowy z mortadeli ( w odróżnieniu
od tych z kani) nie słyszał, a więc zdanie o popularności tego dania to
tylko najwyraźniej czysty wymysł antyPRLowskiej propagandy.
Też mam takie wrażenie.
Chociaż spotkałem się z panierowanym serem podsmażanym, więc może i ktoś
spróbował podsmażyć mortadelę?
Wśród moich znajomych jednak takich nie spotkałem.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Trybun
2024-03-24 12:01:10 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by Trybun
Post by Wiesiaczek
Post by Trybun
Post by Robert Wańkowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o
czymś takim nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten
temat, Szanowni Grupowicze?
W panierce wszystko da się zjeść.
Robert
Ale nie do wszystkiego pasuje. Np grzyb sowa/kania w panierce to
pomyłka, bo ta pełnie smaku uzyskuje po przypieczeniu. Niektórzy
także panierują np naleśniki, ale raczej smaku im to nie dodaje.
A ja lubię panierowane kanie i często je jadam.
Smak jest dosyć względnym atrybutem, i może dlatego mi smakuje:)
Niektórzy to nazywają "schabowym z lasu", i coś w tym jest.
Naleśniki nadziane farszem (kapusta mięso, jaja etc.) panierowane i
podsmażane to nic innego jak krokiety lub paszteciki, doskonałe do
czerwonego barszczu. Trudno powiedzieć, że im to smaku nie dodaje.
Co do tematu, to nigdy nie miałem okazji spróbować panierowanej
mortadeli, czego serdecznie żałuję :)
Skoro Ci takie lepiej podchodzą. Ale chociaż kiedy spróbuj jak
smakują takie bez otoczki, przypieczone. Bo, akurat moim zdaniem
takie w otoczce sporo tracą z swoich walorów smakowych.
Nikt z zapytanych o czymś takim jak schabowy z mortadeli ( w
odróżnieniu od tych z kani) nie słyszał, a więc zdanie o popularności
tego dania to tylko najwyraźniej czysty wymysł antyPRLowskiej
propagandy.
Też mam takie wrażenie.
Chociaż spotkałem się z panierowanym serem podsmażanym, więc może i
ktoś spróbował podsmażyć mortadelę?
Wśród moich znajomych jednak takich nie spotkałem.
Pewnie się zdarzało że ktoś tam kiedyś usmażył mortadelę w panierce, ale
czy to było takie danie że pytają o składnik na popularny "schabowy
z..." w quizach?
cef
2024-03-24 12:05:57 UTC
Permalink
Post by Trybun
Nikt z zapytanych o czymś takim jak schabowy z mortadeli ( w odróżnieniu
od tych z kani) nie słyszał, a więc zdanie o popularności tego dania to
tylko najwyraźniej czysty wymysł antyPRLowskiej propagandy.
Ja akurat słyszałem a nawet się spotkałem.
Ot po prostu taka sama atrakcja jak nazywanie frytkami
ziemniaków przysmażanych na patelni czy domowa produkcja
słodyczy (nazywanych jakkolwiek) z roztopionego na patelni cukru.
Trybun
2024-03-26 18:07:23 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Trybun
Nikt z zapytanych o czymś takim jak schabowy z mortadeli ( w
odróżnieniu od tych z kani) nie słyszał, a więc zdanie o popularności
tego dania to tylko najwyraźniej czysty wymysł antyPRLowskiej
propagandy.
Ja akurat słyszałem a nawet się spotkałem.
Ot po prostu taka sama atrakcja jak nazywanie frytkami
ziemniaków przysmażanych na patelni czy domowa produkcja
słodyczy (nazywanych jakkolwiek) z roztopionego na patelni cukru.
Kto nie słyszał o smażonej kiełbasie, kto jej mnie smażył? Ale raczej
nikt nie nazywał takiej kiełbasy tuczonymi kapłonami z patelni. To
dopiero propaganda wyskakuje z takimi numerami.
Marcin Debowski
2024-03-20 22:40:12 UTC
Permalink
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Schabowe to nie. "Kotlety" tak. Kroiło się w plastry i podsmażało. Bez
walenia i panierek. Coś z góra 2-3 razy dostąpiłem przyjemności, więc
jakoś to popularne u mnie nie było.
--
Marcin
Trybun
2024-03-22 06:01:41 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Schabowe to nie. "Kotlety" tak. Kroiło się w plastry i podsmażało. Bez
walenia i panierek. Coś z góra 2-3 razy dostąpiłem przyjemności, więc
jakoś to popularne u mnie nie było.
No właśnie, tak sobie pomyślałem że chyba jednak ktoś lansuje kolejny
mit o PRLu na miarę "tylko ocet na półkach, " kotlety schabowe z
mortadeli".. A same podsmażanie kiełbas różnego sortu to normalka w
każdym systemie.
Marcin Debowski
2024-03-22 06:22:50 UTC
Permalink
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Schabowe to nie. "Kotlety" tak. Kroiło się w plastry i podsmażało. Bez
walenia i panierek. Coś z góra 2-3 razy dostąpiłem przyjemności, więc
jakoś to popularne u mnie nie było.
No właśnie, tak sobie pomyślałem że chyba jednak ktoś lansuje kolejny
mit o PRLu na miarę "tylko ocet na półkach, " kotlety schabowe z
mortadeli".. A same podsmażanie kiełbas różnego sortu to normalka w
każdym systemie.
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
--
Marcin
Wiesiaczek
2024-03-22 13:42:17 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Schabowe to nie. "Kotlety" tak. Kroiło się w plastry i podsmażało. Bez
walenia i panierek. Coś z góra 2-3 razy dostąpiłem przyjemności, więc
jakoś to popularne u mnie nie było.
No właśnie, tak sobie pomyślałem że chyba jednak ktoś lansuje kolejny
mit o PRLu na miarę "tylko ocet na półkach, " kotlety schabowe z
mortadeli".. A same podsmażanie kiełbas różnego sortu to normalka w
każdym systemie.
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Zgoda.
Np. włoska pizza jest moim zdaniem jedzeniem śmieciowym, gdzie trochę
mąki i resztki z wczorajszego obiadu tworzą danie, które dla snobów jest
szczytem sztuki kulinarnej.

Przed chwilą zjadłem szczyt polskiej sztuki kulinarnej tzn. barszcz z
białej kapusty ze skwarkami i resztką boczku oraz ziemniaki purre
okraszone słoniną. Pycha! :)))
Co prawda popite nieadekwatnie whisky z colą, ale to okazja z powodu
otrzymanej podwyżki, która musiała być opita :)
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Trybun
2024-03-24 07:51:18 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Schabowe to nie. "Kotlety" tak. Kroiło się w plastry i podsmażało. Bez
walenia i panierek. Coś z góra 2-3 razy dostąpiłem przyjemności, więc
jakoś to popularne u mnie nie było.
No właśnie, tak sobie pomyślałem że chyba jednak ktoś lansuje kolejny
mit o PRLu na miarę "tylko ocet na półkach, " kotlety schabowe z
mortadeli".. A same podsmażanie kiełbas różnego sortu to normalka w
każdym systemie.
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Co do grubych kiełbas to miałem parę okazji kupować Krakowską, taką o śr
około 20cm. I to ona  chybna była najgrubszą kiełbasą jaką pamiętam.
Marcin Debowski
2024-03-24 08:16:29 UTC
Permalink
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Schabowe to nie. "Kotlety" tak. Kroiło się w plastry i podsmażało. Bez
walenia i panierek. Coś z góra 2-3 razy dostąpiłem przyjemności, więc
jakoś to popularne u mnie nie było.
No właśnie, tak sobie pomyślałem że chyba jednak ktoś lansuje kolejny
mit o PRLu na miarę "tylko ocet na półkach, " kotlety schabowe z
mortadeli".. A same podsmażanie kiełbas różnego sortu to normalka w
każdym systemie.
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Post by Trybun
Co do grubych kiełbas to miałem parę okazji kupować Krakowską, taką o śr
około 20cm. I to ona  chybna była najgrubszą kiełbasą jaką pamiętam.
W życiu takiej nie widziałem. 20cm to nawet rzadko szynki miewają.
- obrazowo, krótszy bok A4 to 21cm.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-03-24 10:47:18 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Co do grubych kiełbas to miałem parę okazji kupować Krakowską, taką o
śr około 20cm. I to ona  chybna była najgrubszą kiełbasą jaką pamiętam.
W życiu takiej nie widziałem. 20cm to nawet rzadko szynki miewają.
- obrazowo, krótszy bok A4 to 21cm.
Ja pamiętam takie wynalazki. Może nie 20cm, ale na pewno dobre kilkanaście.
Oczywiście żadna tam "krakowska", bo ta nazwa dobrze określa rodzaj wędliny
nie tylko w Polsce (np. "Krakauer" w Niemczech). Nazywanie każdej grubej
kiełbasy "krakowską" to tak samo, jak mówienie "schabowy" o podsmażanej
mortadeli. A na to mówiono "szynkowa". Osłonka z jakiegoś papieru, zaś
środek to już z niewiadomo czego.

Z zasadniczego tematu pamiętam jeden przypadek, za to tak dobrze, że nigdy
nie zapomnę. Byliśmy na wycieczce szkolnej, wchodziliśny na Baranią Górę.
Dla nabrania sił do ataku mieliśmy wcześniej zamówiony obiad w jakimś
przybytku gastronomicznym na dole. Tym "obiadem" okazały się trzy plasterki
usmażonej grubej kiełbasy i dwie kromki suchego chleba. Jak na to mówiliśmy,
nie będę cytował. To był już schyłek Gierka, kiedy wszystko się rozpadało.

Jarek
--
Na pociąg do Jasła
Na wzmiankę, że zgasła
Na napis "brak masła"
Na starte dwa hasła
Marcin Debowski
2024-03-26 00:24:31 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Co do grubych kiełbas to miałem parę okazji kupować Krakowską, taką o
śr około 20cm. I to ona  chybna była najgrubszą kiełbasą jaką pamiętam.
W życiu takiej nie widziałem. 20cm to nawet rzadko szynki miewają.
- obrazowo, krótszy bok A4 to 21cm.
Ja pamiętam takie wynalazki. Może nie 20cm, ale na pewno dobre kilkanaście.
Oczywiście żadna tam "krakowska", bo ta nazwa dobrze określa rodzaj wędliny
nie tylko w Polsce (np. "Krakauer" w Niemczech). Nazywanie każdej grubej
Przedstawiam Państwu Kiełbasę Krakowską made in Germany:
Loading Image...

Nawet smaczna (na bezrybiu, wiadomo...) ale jest to coś bardzo
zbliżonego do prl'owkiej parówkowej.

Tak, że ten tego, trzeba uwazać.

A szynkową pamiętam, z tym, że u mnie dominowały jakby typy zblizone
średnicą do pasztetowej czy metki (inny ciekawy wynalazek).
Post by Jarosław Sokołowski
kiełbasy "krakowską" to tak samo, jak mówienie "schabowy" o podsmażanej
mortadeli. A na to mówiono "szynkowa". Osłonka z jakiegoś papieru, zaś
środek to już z niewiadomo czego.
Z zasadniczego tematu pamiętam jeden przypadek, za to tak dobrze, że nigdy
nie zapomnę. Byliśmy na wycieczce szkolnej, wchodziliśny na Baranią Górę.
Dla nabrania sił do ataku mieliśmy wcześniej zamówiony obiad w jakimś
przybytku gastronomicznym na dole. Tym "obiadem" okazały się trzy plasterki
usmażonej grubej kiełbasy i dwie kromki suchego chleba. Jak na to mówiliśmy,
nie będę cytował. To był już schyłek Gierka, kiedy wszystko się rozpadało.
U nas się tego normalnie nie jadało. Na ile mętnie kojarzę, to ktoś z
rodziny wspomniał o takim wynalazku i mama usmazyła. Mimo wszystko chyba
w tej formie była ta mortadela (de la morte) bardziej zjadliwa niż
jako "surowa".
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-03-26 11:03:27 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Ja pamiętam takie wynalazki. Może nie 20cm, ale na pewno dobre kilkanaście.
Oczywiście żadna tam "krakowska", bo ta nazwa dobrze określa rodzaj wędliny
nie tylko w Polsce (np. "Krakauer" w Niemczech). Nazywanie każdej grubej
https://m.media-amazon.com/images/I/81-d-7mWdGL._AC_UF894,1000_QL80_.jpg
E, to hamerykański Amazon. Oni na wszystko patrzą po swojemu. U Niemca
da się znaleźć Krakauera bliższego pierwowzorowi.
Post by Marcin Debowski
Tak, że ten tego, trzeba uwazać.
Trzeba, nawet bardzo. Bo można się natknąć na takie ciekawostki:

https://www.amazon.se/-/en/dp/B09RVWP3YM
Post by Marcin Debowski
A szynkową pamiętam, z tym, że u mnie dominowały jakby typy zblizone
średnicą do pasztetowej czy metki (inny ciekawy wynalazek).
Widać średnica nie jest głównym wyznacznikiem, wędliny tego samego nutru
mogą różnić się *diametralnie*. Z kabanosem też tak. Kiedyś średnicę miał
jednaką, wyznaczoną przez kiszkę któregoś zwierza. Teraz widuję kabanosy
niewiele grubsze od zapałki.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Z zasadniczego tematu pamiętam jeden przypadek, za to tak dobrze,
że nigdy nie zapomnę. Byliśmy na wycieczce szkolnej, wchodziliśny
na Baranią Górę. Dla nabrania sił do ataku mieliśmy wcześniej
zamówiony obiad w jakimś przybytku gastronomicznym na dole. Tym
"obiadem" okazały się trzy plasterki usmażonej grubej kiełbasy
i dwie kromki suchego chleba. Jak na to mówiliśmy, nie będę cytował.
To był już schyłek Gierka, kiedy wszystko się rozpadało.
U nas się tego normalnie nie jadało. Na ile mętnie kojarzę, to ktoś
z rodziny wspomniał o takim wynalazku i mama usmazyła. Mimo wszystko
chyba w tej formie była ta mortadela (de la morte) bardziej zjadliwa
niż jako "surowa".
Podałem przykład drastyczny, nie do naśladowania. Podsmażanie wędlin
praktykuje się jako podkład do jajecznicy. Może częściej bekony i szynki,
ale kiełbasy też. Ostatnio mi taką podano na śniadanie w Czeskim Krumlowie
(za sąsiadki przy stole miałem dwie Chinki z Singapuru). W polskiej
tradycji częstsze jest drobne siekanie.

Jarek
--
Najutro musimy się doskonale przygotować. Usmażcie jajka z szynką,
ugotujcie poncz na winie bordeaux, a resztę czasu poświęcimy na
rozmyślania, tak jak to jest w modlitwie wieczornej: "Niechaj
łaska boża odwróci wszelkie układy nieprzyjaciół o ten przybytek."
Marcin Debowski
2024-03-27 11:13:16 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Ja pamiętam takie wynalazki. Może nie 20cm, ale na pewno dobre kilkanaście.
Oczywiście żadna tam "krakowska", bo ta nazwa dobrze określa rodzaj wędliny
nie tylko w Polsce (np. "Krakauer" w Niemczech). Nazywanie każdej grubej
https://m.media-amazon.com/images/I/81-d-7mWdGL._AC_UF894,1000_QL80_.jpg
E, to hamerykański Amazon. Oni na wszystko patrzą po swojemu. U Niemca
da się znaleźć Krakauera bliższego pierwowzorowi.
Nawet gorzej, singapurski.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Tak, że ten tego, trzeba uwazać.
https://www.amazon.se/-/en/dp/B09RVWP3YM
Łomatko. Faktycznie. Nawet tak jakoś bezwstydnie wygląda.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A szynkową pamiętam, z tym, że u mnie dominowały jakby typy zblizone
średnicą do pasztetowej czy metki (inny ciekawy wynalazek).
Widać średnica nie jest głównym wyznacznikiem, wędliny tego samego nutru
mogą różnić się *diametralnie*. Z kabanosem też tak. Kiedyś średnicę miał
jednaką, wyznaczoną przez kiszkę któregoś zwierza. Teraz widuję kabanosy
niewiele grubsze od zapałki.
W dodatku, nie są wcale zbyt smaczne. Te grubsze, klasyczne, odpowiadają
mi dużo wardziej.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Z zasadniczego tematu pamiętam jeden przypadek, za to tak dobrze,
że nigdy nie zapomnę. Byliśmy na wycieczce szkolnej, wchodziliśny
na Baranią Górę. Dla nabrania sił do ataku mieliśmy wcześniej
zamówiony obiad w jakimś przybytku gastronomicznym na dole. Tym
"obiadem" okazały się trzy plasterki usmażonej grubej kiełbasy
i dwie kromki suchego chleba. Jak na to mówiliśmy, nie będę cytował.
To był już schyłek Gierka, kiedy wszystko się rozpadało.
U nas się tego normalnie nie jadało. Na ile mętnie kojarzę, to ktoś
z rodziny wspomniał o takim wynalazku i mama usmazyła. Mimo wszystko
chyba w tej formie była ta mortadela (de la morte) bardziej zjadliwa
niż jako "surowa".
Podałem przykład drastyczny, nie do naśladowania. Podsmażanie wędlin
praktykuje się jako podkład do jajecznicy. Może częściej bekony i szynki,
ale kiełbasy też. Ostatnio mi taką podano na śniadanie w Czeskim Krumlowie
(za sąsiadki przy stole miałem dwie Chinki z Singapuru). W polskiej
tradycji częstsze jest drobne siekanie.
Bekony tak. Szynki w sumie tez. Ale takie dobre kiełbasy o wyrazistym
smaku mi w jajecznicy nie podchodzą.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-03-27 13:17:02 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Widać średnica nie jest głównym wyznacznikiem, wędliny tego samego
nutru mogą różnić się *diametralnie*. Z kabanosem też tak. Kiedyś
średnicę miał jednaką, wyznaczoną przez kiszkę któregoś zwierza.
Teraz widuję kabanosy niewiele grubsze od zapałki.
W dodatku, nie są wcale zbyt smaczne. Te grubsze, klasyczne, odpowiadają
mi dużo wardziej.
W ogóle dziś trudno o takie, które mają smak oryginalny, czyli zdominowany
przez kminek. Przecztałem teraz, jak jeden z producentów zachwala swój
wyrób -- "Kminek, który jest w składzie jest bardzo delikatnie wyczuwalny.
Nawet jeśli ktoś nie lubi tej przyprawy to nie będzie ona przeszkadzać".
Czyli frontam do klienta. Przy takim podejściu można też sprzedawać wódkę,
w której smaku spiritus jest jedynie delikatnie wyczuwalny -- nawet jeśli
kotoś nie lubi alkoholu, nie będzie mu on przeszkadzać.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Podsmażanie wędlin praktykuje się jako podkład do jajecznicy. Może
częściej bekony i szynki, ale kiełbasy też. Ostatnio mi taką podano
na śniadanie w Czeskim Krumlowie (za sąsiadki przy stole miałem dwie
Chinki z Singapuru). W polskiej tradycji częstsze jest drobne siekanie.
Bekony tak. Szynki w sumie tez. Ale takie dobre kiełbasy o wyrazistym
smaku mi w jajecznicy nie podchodzą.
Kiełbasy czasu PRL nie miały wyrazistych smaków. Poza kabanosami niczego
innego sobie nie przypominam. Wyjaśnił mi to kiedyś jeden technolog od
żywności. Mówił, że gdyby chciał zrobić wędlinę na przykład wyraźnie
paprykową, aż czerwoną od tego, to mu nie wolno. Istnieją normy PN czy
cóś, określające dokładnie, ile czego w czym ma być. Przypraw też to
dotyczyło -- nie można dodać więcej niż ileś, choćby akurat nie było
przejściowych trudności w zaopatrzeniu w paprykę.

Jarek

PS
Jeszcze mi się przypomniały placki z kiełbasą, robione tak samo, jak
placki z jabłkami. Tylko ciasto oczywiście bez cukru. Z szynką też być
mogły. Albo z serem, żółtym.
--
Wszystko zależy od korzeni, od tego, jakie korzenie się bierze i do czego
się bierze, i ile się bierze. Nie wolno nic przepieprzyć, przepaprykować...
przecynamonować... przecytrynować... przeangielskozielić... przemuszkat...
Marcin Debowski
2024-03-28 04:22:33 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Widać średnica nie jest głównym wyznacznikiem, wędliny tego samego
nutru mogą różnić się *diametralnie*. Z kabanosem też tak. Kiedyś
średnicę miał jednaką, wyznaczoną przez kiszkę któregoś zwierza.
Teraz widuję kabanosy niewiele grubsze od zapałki.
W dodatku, nie są wcale zbyt smaczne. Te grubsze, klasyczne, odpowiadają
mi dużo wardziej.
W ogóle dziś trudno o takie, które mają smak oryginalny, czyli zdominowany
przez kminek. Przecztałem teraz, jak jeden z producentów zachwala swój
wyrób -- "Kminek, który jest w składzie jest bardzo delikatnie wyczuwalny.
Nawet jeśli ktoś nie lubi tej przyprawy to nie będzie ona przeszkadzać".
Ponownie mam podobne odczucia - bardzo trudno dostać obecnie takie,
które smakują jak te dawne. Jeszcze z 15 lat temu jakby nie było z tym
wiekszego problemu. W tej chwili trzeba trafić. A rok temu, jak się
tradycyjnie zaopatrywałem na powrót do terenów bezkiełbasowych to
niestety nie trafiłem. Najpierw kupiłem sobie jakies dziwne drobiowe z
tzw. metra, i to w ogóle była porażka - mam wrażenie, że część wytwórców
uważa, że jak zmniejszą średnicę i wpakują w to coś w stylu śląskiej, to
już jest kabanos. A potem na powrót nakupowałem w zgrzewkach, chyba
jakiś Morlin, ale nie tylko, i generalnie to nie było to.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Podsmażanie wędlin praktykuje się jako podkład do jajecznicy. Może
częściej bekony i szynki, ale kiełbasy też. Ostatnio mi taką podano
na śniadanie w Czeskim Krumlowie (za sąsiadki przy stole miałem dwie
Chinki z Singapuru). W polskiej tradycji częstsze jest drobne siekanie.
Bekony tak. Szynki w sumie tez. Ale takie dobre kiełbasy o wyrazistym
smaku mi w jajecznicy nie podchodzą.
Kiełbasy czasu PRL nie miały wyrazistych smaków. Poza kabanosami niczego
innego sobie nie przypominam. Wyjaśnił mi to kiedyś jeden technolog od
Jałowcowa. Polska. Ale jakieś śląskie, podwawelskie, czy nawet
zwyczajna, to się MZ bardziej rożniły konsystencją, zawartością
mięsa/tłuszczu niz smakiem. Z tym, że jest jeszcze jeden wic, o którym
poniżej.
Post by Jarosław Sokołowski
żywności. Mówił, że gdyby chciał zrobić wędlinę na przykład wyraźnie
paprykową, aż czerwoną od tego, to mu nie wolno. Istnieją normy PN czy
cóś, określające dokładnie, ile czego w czym ma być. Przypraw też to
dotyczyło -- nie można dodać więcej niż ileś, choćby akurat nie było
przejściowych trudności w zaopatrzeniu w paprykę.
Polskie kiełbasy, bez względu na nazwę mają pewien specyficzny, hmm...
komponent smakowy. Nie do końca ogarniam o co chodzi, ale podejrzewam,
że wynika on z procedur wędzenia i peklowania. To jest dla mnie ten
wyrazisty smak. Kiedyś krótko (bo strasznie było dużo babrania) w
desperacji próbowałem coś sobie samemu wystrugać. Było to peklowane,
potem wędzone w dymie z wiórków jakiś drzew liściastych, a że mięso było
generalnie chuda to wyszła mi z tego nawet całkiem smaczna,
jakby-żywiecka, jeśli nie krakowska.

A większość kiełbas dostępnych jako zachodnie, nie ma tego (smaku). To
są zwykle kiełbasy typu parzonego i jak na mój gust prawie wszystkie na
jedno kopyto. Owszem, są z serem, są z papryką, z bazylią, innymi
cudami, ale to tak, jakbym sobie usmażył lub ugotował mielone z takimi
dodatkami, tylko zapomniał o flaku.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-03-28 14:17:21 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
W ogóle dziś trudno o takie, które mają smak oryginalny, czyli zdominowany
przez kminek. Przecztałem teraz, jak jeden z producentów zachwala swój
wyrób -- "Kminek, który jest w składzie jest bardzo delikatnie wyczuwalny.
Nawet jeśli ktoś nie lubi tej przyprawy to nie będzie ona przeszkadzać".
Ponownie mam podobne odczucia - bardzo trudno dostać obecnie takie,
które smakują jak te dawne. Jeszcze z 15 lat temu jakby nie było
z tym wiekszego problemu. W tej chwili trzeba trafić.
Albo mieć sprawdzone miejsce, gdzie są "w ciągłej sprzedaży". Jakiś sklep
firmowy dobrej przetwórni na przykład. Wciąż mam do tego zastrzeżenia, że
"ja bym wolał inny smak", ale do jakości nie mogę się przyczepić. Wbrew
temu, co ględzą różni sklerotycy, nie jest to *aż tak* drogie jak za PRL.
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Post by Marcin Debowski
mam wrażenie, że część wytwórców uważa, że jak zmniejszą średnicę
i wpakują w to coś w stylu śląskiej, to już jest kabanos.
Już prędzej będą to frankfurterki. Zresztą pod tą nazwą też da się kupić
kiełbasę, jednak lud lęka się opcji niemieckiej, więc producent woli dać
nazwę "kabanos".
Post by Marcin Debowski
A potem na powrót nakupowałem w zgrzewkach, chyba jakiś Morlin, ale
nie tylko, i generalnie to nie było to.
W Biedronce jadalne są te po 9,99 zł (zgrzewka chyba 200g, nie kojarzę
czyje). W zasadzie tylko te się nadają, choć oczywiścnie nie jest to
kabanos marzeń.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Kiełbasy czasu PRL nie miały wyrazistych smaków. Poza kabanosami
niczego innego sobie nie przypominam.
Jałowcowa. Polska.
Ja jej nie pamiętam z PRL. Była myśliwska -- w zasadzie jedyna kiełbasa,
poza kabanosami, do jakiej w czasach mego dzieciństwa udawało się mnie
przekonać. Wszystkie inne powodowały odruch wymiotny.
Post by Marcin Debowski
Ale jakieś śląskie, podwawelskie, czy nawet zwyczajna, to się MZ bardziej
rożniły konsystencją, zawartością mięsa/tłuszczu niz smakiem. Z tym, że
jest jeszcze jeden wic, o którym poniżej.
Czyli po prostu "kiełbacha". Lud sobie chyba taką ceni najbardziej. I cenił
kiedyś -- dlatego teraz tęskini. W ogóle śmieszy mnie ciągłe narzekanie na
producentów, bez patrzenia jak kształtuje się popyt. Warto przypomnieć,
że za PRL obiektem pożądania i synonimem najwyższego luksusu była szynka
z puszki. Dzisiejsze gusta też nie są bardziej wyrafinowane.
Post by Marcin Debowski
Polskie kiełbasy, bez względu na nazwę mają pewien specyficzny, hmm...
komponent smakowy. Nie do końca ogarniam o co chodzi, ale podejrzewam,
że wynika on z procedur wędzenia i peklowania. To jest dla mnie ten
wyrazisty smak.
Może brakuje mi jakiegos receptora, ale nie wyczuwam. Kiedyś wyczuwałem,
jednak chyba w sensie innym niż opisany, bo pojawiał się u nnie wymieniony
wcześniej odruch.
Post by Marcin Debowski
Kiedyś krótko (bo strasznie było dużo babrania) w desperacji próbowałem
coś sobie samemu wystrugać.
Nigdy nie miałem takich ciągot. Za to dziadunio Ignacy miał całkiem
grzeczną wytwórnię wędlin. Ale to przede wojną było. W czasie wojny
zabrali ją Niemcy i dalej gotowali szynki, napełniali mięsem flaki,
wędzili i peklowali. Po wojnie dziadek odzyskał swoją własność, ale
na krótko. Zaraz po tym zabrali ją znowu "nasi". Ale nie po to, by
coś tam robić, ale żeby zamknąć, zniszczyć.
Post by Marcin Debowski
A większość kiełbas dostępnych jako zachodnie, nie ma tego (smaku).
W temacie kiełbaśnictwa większe dla mnie znaczenie ma podział na północ
i południe, niż na wschód i zachód. W Polsce ryt północny ma liczniejszą
reprezentację, a mnie on mniej odpowiada. Za komuny z Węgier przywoziło
się salemi, dotępne też w Czechosłowacji. W Polsce było nie do pomyślenia,
by ktoś coś takiego produkował. W Bułgarii różne sudżuki miały się dobrze,
nawet za komuny.
Post by Marcin Debowski
To są zwykle kiełbasy typu parzonego i jak na mój gust prawie wszystkie
na jedno kopyto.
W tych peerelowskich też można było się natknąć na mielone kopyto.
--
Jarek
Marcin Debowski
2024-03-30 03:06:34 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
W ogóle dziś trudno o takie, które mają smak oryginalny, czyli zdominowany
przez kminek. Przecztałem teraz, jak jeden z producentów zachwala swój
wyrób -- "Kminek, który jest w składzie jest bardzo delikatnie wyczuwalny.
Nawet jeśli ktoś nie lubi tej przyprawy to nie będzie ona przeszkadzać".
Ponownie mam podobne odczucia - bardzo trudno dostać obecnie takie,
które smakują jak te dawne. Jeszcze z 15 lat temu jakby nie było
z tym wiekszego problemu. W tej chwili trzeba trafić.
Albo mieć sprawdzone miejsce, gdzie są "w ciągłej sprzedaży". Jakiś sklep
firmowy dobrej przetwórni na przykład. Wciąż mam do tego zastrzeżenia, że
"ja bym wolał inny smak", ale do jakości nie mogę się przyczepić. Wbrew
Kierując się podobną zasadą (mały sklep lokalnej masarni w
Kościerzynie), nadziałem się na te drobiowe. Z tym, że prób wczesniej
nie czyniłem.
Post by Jarosław Sokołowski
temu, co ględzą różni sklerotycy, nie jest to *aż tak* drogie jak za PRL.
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Bez bicia przyznam, że sam chyba nadal tkwię w tych post-prlowskich
stereotypach. To chyba zresztą po tej samej linii co widoczna u wielu
nostalgia (to złe formalnie słowo) za prlem, która najczęściej wynika z
prostego faktu, że był to okres naszego dzieciństwa. Nie ma pojęcia czy
było drogo czy nie bo nie ja za to płaciłem, ani na to nie zarabiałem.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
mam wrażenie, że część wytwórców uważa, że jak zmniejszą średnicę
i wpakują w to coś w stylu śląskiej, to już jest kabanos.
Już prędzej będą to frankfurterki. Zresztą pod tą nazwą też da się kupić
kiełbasę, jednak lud lęka się opcji niemieckiej, więc producent woli dać
nazwę "kabanos".
Franfurterki też nie mogą być jakąś zwyczajną upchniętą w węższy flak.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A potem na powrót nakupowałem w zgrzewkach, chyba jakiś Morlin, ale
nie tylko, i generalnie to nie było to.
W Biedronce jadalne są te po 9,99 zł (zgrzewka chyba 200g, nie kojarzę
czyje). W zasadzie tylko te się nadają, choć oczywiścnie nie jest to
kabanos marzeń.
Będę musiał chyba popróbkować szerzej przy kolejnych odwiedzinach.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Kiełbasy czasu PRL nie miały wyrazistych smaków. Poza kabanosami
niczego innego sobie nie przypominam.
Jałowcowa. Polska.
Ja jej nie pamiętam z PRL. Była myśliwska -- w zasadzie jedyna kiełbasa,
poza kabanosami, do jakiej w czasach mego dzieciństwa udawało się mnie
przekonać. Wszystkie inne powodowały odruch wymiotny.
Myśliwska była chyba zbliżona do jałowcowej, tylko bardziej sucha.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Ale jakieś śląskie, podwawelskie, czy nawet zwyczajna, to się MZ bardziej
rożniły konsystencją, zawartością mięsa/tłuszczu niz smakiem. Z tym, że
jest jeszcze jeden wic, o którym poniżej.
Czyli po prostu "kiełbacha". Lud sobie chyba taką ceni najbardziej. I cenił
kiedyś -- dlatego teraz tęskini. W ogóle śmieszy mnie ciągłe narzekanie na
producentów, bez patrzenia jak kształtuje się popyt. Warto przypomnieć,
że za PRL obiektem pożądania i synonimem najwyższego luksusu była szynka
z puszki. Dzisiejsze gusta też nie są bardziej wyrafinowane.
Obrzydliwa rzecz ta szynka z puszki. Nigdy nie rozumiałem dlaczego ta
dziwna słonizna uchodziła za jakiś porządany delikates.
Post by Jarosław Sokołowski
Nigdy nie miałem takich ciągot. Za to dziadunio Ignacy miał całkiem
grzeczną wytwórnię wędlin. Ale to przede wojną było. W czasie wojny
zabrali ją Niemcy i dalej gotowali szynki, napełniali mięsem flaki,
wędzili i peklowali. Po wojnie dziadek odzyskał swoją własność, ale
na krótko. Zaraz po tym zabrali ją znowu "nasi". Ale nie po to, by
coś tam robić, ale żeby zamknąć, zniszczyć.
To sporo babrania. A propos innych improwizacji, właśnie zmierzyłem się
z problemem braku chrzanu i mogę tyle powiedzieć, że pasta z białej
rzodkwi z wasabi ma rozsądną konsystencję i nawet trochę szczypie w
podobnym stylu, ale koło chrzanu to to nie stało.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A większość kiełbas dostępnych jako zachodnie, nie ma tego (smaku).
W temacie kiełbaśnictwa większe dla mnie znaczenie ma podział na północ
i południe, niż na wschód i zachód. W Polsce ryt północny ma liczniejszą
Przez Zachód chciałem tutaj określić tzw. kuchnię zachodnią w rozumieniu
hotelowo-restauracyjno. Jak się jest w Azji to takie rzeczy jak steki,
kiełbasy, to co jedzą Brytyjczycy (staram się unikać mocniejszych
sformułowań), wpada właśnie pod określenie kuchni zachodniej.
Post by Jarosław Sokołowski
reprezentację, a mnie on mniej odpowiada. Za komuny z Węgier przywoziło
się salemi, dotępne też w Czechosłowacji. W Polsce było nie do pomyślenia,
by ktoś coś takiego produkował. W Bułgarii różne sudżuki miały się dobrze,
nawet za komuny.
Tzw. białe, węgierskie salami, to moja ulubiona kiełbasa deski serowej.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-03-30 14:20:23 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Albo mieć sprawdzone miejsce, gdzie są "w ciągłej sprzedaży". Jakiś sklep
firmowy dobrej przetwórni na przykład. Wciąż mam do tego zastrzeżenia,
że "ja bym wolał inny smak", ale do jakości nie mogę się przyczepić.
Kierując się podobną zasadą (mały sklep lokalnej masarni w Kościerzynie),
nadziałem się na te drobiowe. Z tym, że prób wczesniej nie czyniłem.
Bo to nie jest warunek wystarczający. Jednak zakłady pracujące na swoją
markę, a nie jako wykonawcy wyliczonych w Excelu zleceń sieci handlowych,
miewają dobre rzeczy w ofercie. Problem w moim lokalnym sklepie jest taki,
że jak kupię coś ekstra fajnego, to po pewnym czasie znika. Bo za mało
chętnych i słabo się opłaca. Ale zaraz zaczyna się nowy eksperyment, więc
bardzo nie narzekam.

W innym miejscu wymyślili sobie "szynkę jak za Gierka". Kupiłem trochę.
Faktycznie, była podobna, tak samo niedobra. Ale długo była dostępna,
widać ludzom odpowiadała.
Post by Jarosław Sokołowski
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Bez bicia przyznam, że sam chyba nadal tkwię w tych post-prlowskich
stereotypach. To chyba zresztą po tej samej linii co widoczna u wielu
nostalgia (to złe formalnie słowo) za prlem, która najczęściej wynika z
prostego faktu, że był to okres naszego dzieciństwa. Nie ma pojęcia czy
było drogo czy nie bo nie ja za to płaciłem, ani na to nie zarabiałem.
Dlatego zachęcałem do zapoznania się ze źródłami pisanymi z tamtej epoki.
PRL nie był cały czas taki sam, to raczej proces upadku. Zaraz po wojnie
podobno nie było kulinarnie tak źle, ale ja tego oczywiście nie pamiętam.
Dopiero potem zabrano się za handel, więc dobre się skończyło. Końcówka
wiadomo -- za Jaruzela i dalszych bryndza totalna. Ale okres gierkowski
był względnie jednolity, więc dobry do porównań. Zarabiało się po kilka
tysięcy, 3-4 powiedmy, jako szeregowy pracownik. Czyli podobnie jak teraz.
*Najtańsza* kiełbasa zwana była "mickiewiczowską" -- bo cena jej złotych
czterdzieści i cztery. Dzisiaj jak się powie, że za pół stówy można
kupić dobrą wędlinę, to słychać: "panie, kto by tyle płacił". Te kabanosy,
szynki i myśliwskie to już koło stówy. Tanie byleco za dychę, na które
dzisiaj tak się narzeka, nie miało ówczesnego odpowiednika. Więc wielu
ludzi w gorszej finansowo sytuacji zupełnie dosłownie nie miało co do
garnka włożyć. Strajki w Radomiu nie bez powodu wybuchły (z perspektywy
warszawskiej nie od razu te powody zobaczyłem).

Poza tym, że byliśmy młodzi (lub wręcz byliśmy szczęśliwymi dziećmi),
mieliśmy małe oczekiwania. Inaczej patrzyliśmy na to, co znaczy "drogo".
W czasach licealnych (za tegoż Gierka) podśmiewaliśmy się z pijących
jabole. Nawet nie że to paskudztwo, ale że "takie tanie". A tanie nie
może być dobre. Flaszka alpagi kosztowała 23 złote. Dzisiaj z takim
budżetem można startować do trunków z każdej winicy.
Post by Jarosław Sokołowski
W temacie kiełbaśnictwa większe dla mnie znaczenie ma podział na północ
i południe, niż na wschód i zachód. W Polsce ryt północny ma liczniejszą
Przez Zachód chciałem tutaj określić tzw. kuchnię zachodnią w rozumieniu
hotelowo-restauracyjno. Jak się jest w Azji to takie rzeczy jak steki,
kiełbasy, to co jedzą Brytyjczycy (staram się unikać mocniejszych
sformułowań), wpada właśnie pod określenie kuchni zachodniej.
A, to rozumiem. Ja w sytuacjach wyjazdowych staram się jeść jak najbardziej
lokalnie. Zaś jednym z pierwszych wrażeń z wyjazdów na Zachód (za komuny
jeszcze), było to, że każdy sobie może tam kupić co zechce (a nie chce
przecież gwiazdki z nieba, tylko rzeczy realne). Słowo "załatwić" nie ma
tam odpowiednika.

Jarek
--
Pijmy tanie wino, zatrzymajmy czas
zaśpiewajmy stare pieśni
nim historia zrobi szwoleżerów z nas
albo zrobi z nas naleśnik
Marcin Debowski
2024-04-01 23:26:37 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Poza tym, że byliśmy młodzi (lub wręcz byliśmy szczęśliwymi dziećmi),
mieliśmy małe oczekiwania. Inaczej patrzyliśmy na to, co znaczy "drogo".
W czasach licealnych (za tegoż Gierka) podśmiewaliśmy się z pijących
jabole. Nawet nie że to paskudztwo, ale że "takie tanie". A tanie nie
może być dobre. Flaszka alpagi kosztowała 23 złote. Dzisiaj z takim
budżetem można startować do trunków z każdej winicy.
Coś w tym jest. Poza tym, jako, że nie były to towary (te wędliny) za
bardzo dostępne to i wydatki były w ten sposób regulowane.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
W temacie kiełbaśnictwa większe dla mnie znaczenie ma podział na północ
i południe, niż na wschód i zachód. W Polsce ryt północny ma liczniejszą
Przez Zachód chciałem tutaj określić tzw. kuchnię zachodnią w rozumieniu
hotelowo-restauracyjno. Jak się jest w Azji to takie rzeczy jak steki,
kiełbasy, to co jedzą Brytyjczycy (staram się unikać mocniejszych
sformułowań), wpada właśnie pod określenie kuchni zachodniej.
A, to rozumiem. Ja w sytuacjach wyjazdowych staram się jeść jak najbardziej
lokalnie. Zaś jednym z pierwszych wrażeń z wyjazdów na Zachód (za komuny
Tu tez jest pewien interesujący aspekt, bo taki przeciętny Brytyjczyk,
czy Amerykanin jak ognia unika jadania lokalnych dań, szczególnie w
Azji. Ponoć bo pikantne, co czesto nie jest prawdą. Ciekaw jestem jak
się zachowują gdzieindziej.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-04-02 10:33:17 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Poza tym, że byliśmy młodzi (lub wręcz byliśmy szczęśliwymi dziećmi),
mieliśmy małe oczekiwania. Inaczej patrzyliśmy na to, co znaczy "drogo".
W czasach licealnych (za tegoż Gierka) podśmiewaliśmy się z pijących
jabole. Nawet nie że to paskudztwo, ale że "takie tanie". A tanie nie
może być dobre. Flaszka alpagi kosztowała 23 złote. Dzisiaj z takim
budżetem można startować do trunków z każdej winicy.
Coś w tym jest. Poza tym, jako, że nie były to towary (te wędliny) za
bardzo dostępne to i wydatki były w ten sposób regulowane.
To bardziej złożone, niż się wydaje. Zacznijmy od tego, że po wojnie
ceny państwowe zostały ustanowione przez komisję jako odzwierciedlenie
*proporcji* cen przedwojennych. W latach 50 były pewne korekty, ale
niewielkie. Głównie podrożała wódka. Według danych GUS, ceny w latach
60 były niemal stałe (średni wzrost kilka procent, bo jakiś artykuł
zdrożał, kawa, czy cóś). W latach 70 też podobnie. To był już skansen,
zamorożenie stosumków sprzed pół wieku, całkowite pomienięcie zmian
w rozwoju gospodarki i techniki na świecie.

Władza miała wpływ tylko na płace i uprawiała politykę ich wzrostu
(dodajmy górnikom z przodka, bo inaczej nam się dobiorą do tyłka).
Tzw. "zdolności wytwórcze" za tym nie nadążały, stąd niedobory i
"przejściowe trudności na odcinku zaopatrzenia".

"Korekta cen" Gomułki i Cyrankiewicza z roku 1970 oznaczała wzrost
kosztów utrzymania, głownie żywności, o jakieś kilkanaście procent.
Dzisiaj nam się to może wydawać niewiele, ale przy tamtej stabilności
był to szok. A że proletaryacka rodzina wydawała na żywnoość nawet
70% dochodów, było to dla niej nie do zniesienia. Władza najpierw do
ludzi strzelała, a potem się z podwyżek wycofała. Problem nierównowagi
jednak nie zniknął. Kolejna próba była w roku 1976. Przebieg podobny.

Zmiana cen udała się dopiero Jaruzelowi. I to jak! W roku 1982 cena
cukru *z dnia na dzień* wzrozła z 10,50 zł na 46,00 zł. Masło z 17
na 60. Kiełbasa mickiewiczowska z 44 na 190, a schab z 90 na 360 zł.
Dla ludzi oznaczło to, że było drogo, a zrobiło się jeszcze drożej.
A nam współczesnym pokazuje, jak bardzo tamten system był odklejony
od rzeczywistości.
Post by Marcin Debowski
Tu tez jest pewien interesujący aspekt, bo taki przeciętny Brytyjczyk,
czy Amerykanin jak ognia unika jadania lokalnych dań, szczególnie w
Azji. Ponoć bo pikantne, co czesto nie jest prawdą. Ciekaw jestem jak
się zachowują gdzieindziej.
Wedle moich obserwacji, przeciętny Amerykanin na wszystko co odbiega
od tego, do czego przywykł u siebie, reaguje dziecięcym zdziwieniem.
W Europie też, nie trzeba robić badań w Azji. Brytyjczyk nawet się
nie dziwi, nie zauważa.

Jarek

PS
Skoro o cenach mówimy, gorąco zachęcam do zapoznania się z edyktem
o cenach maksymalnych wydanym przez cesarza Dioklecjana w roku 301.
Niesamowity dokument. Treść zachowała się do naszych czasów. Da się
wyguglać, choć z trudem, tłumaczenie na języki nowożytne. Kilkadziesiąt
stron z opisem ile za co można zapłacić. Ile za figi, za wino, granaty,
za konia, wielbłada lub osła. Nawet ile za lwa (Dioklecjan miał na
pieńku z chrześcijanami). Ile trzeba dać za każdą milę transportu
wozem. Albo ile można zarobić ucząc kogoś matematyki. Z tego na
przykład mógłbym się starać utrzymać, gdybym trafił w tamte czasy.
A edykt mówi, na co byłoby mnie wtedy stać.
--
A gdy urośnie, agdy urośnie w siłe
będziemy zyli, będziemy zyli lepiej
jedni od drugich -- każdy co zechce kupi
jeden w Peweksie a drugi gdzieś w GeeSie
Marcin Debowski
2024-04-04 00:15:54 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Zmiana cen udała się dopiero Jaruzelowi. I to jak! W roku 1982 cena
cukru *z dnia na dzień* wzrozła z 10,50 zł na 46,00 zł. Masło z 17
na 60. Kiełbasa mickiewiczowska z 44 na 190, a schab z 90 na 360 zł.
Dla ludzi oznaczło to, że było drogo, a zrobiło się jeszcze drożej.
A nam współczesnym pokazuje, jak bardzo tamten system był odklejony
od rzeczywistości.
No ok, tylko to wydaje się oznaczać, że nie ma sensu w ogóle rozpatrywać
czy wtedy coś było drogie czy nie, bo układ był oparty na równowadze
zakłądającej małą dynamikę cen. Taki układ był akceptowany społecznie a
jak nie to wybuchały protesty.

A jak się weźmie pod uwagę same zarobki i ceny to chyba tak bardzo drogo
ten prl mięsno-wędlinowo się jednak nie prezentuje? Obecnie średnia
pensja to 8k. Wtedy pewnie jakieś 1.5k. Cena Krakowskiej 70zł vs 25zł
(tak pierwsze z brzegu). A takie porównanie też jest przecież wątpliwej
jakości bo jak wyglądał zestaw podstawowych opłat wtedy vs. teraz, np.
uwzględniając np. posiadanie lub wynajem mieszkania?
Post by Jarosław Sokołowski
Skoro o cenach mówimy, gorąco zachęcam do zapoznania się z edyktem
o cenach maksymalnych wydanym przez cesarza Dioklecjana w roku 301.
Niesamowity dokument. Treść zachowała się do naszych czasów. Da się
wyguglać, choć z trudem, tłumaczenie na języki nowożytne. Kilkadziesiąt
stron z opisem ile za co można zapłacić. Ile za figi, za wino, granaty,
za konia, wielbłada lub osła. Nawet ile za lwa (Dioklecjan miał na
pieńku z chrześcijanami). Ile trzeba dać za każdą milę transportu
wozem. Albo ile można zarobić ucząc kogoś matematyki. Z tego na
przykład mógłbym się starać utrzymać, gdybym trafił w tamte czasy.
A edykt mówi, na co byłoby mnie wtedy stać.
Tu jest chyba pełne tłumaczenie:
http://kark.uib.no/antikk/dias/priceedict.pdf

Faktycznie ciekawe. Ale nie ma tam Krakowskiej.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-04-04 13:59:48 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Zmiana cen udała się dopiero Jaruzelowi. I to jak! W roku 1982 cena
cukru *z dnia na dzień* wzrozła z 10,50 zł na 46,00 zł. Masło z 17
na 60. Kiełbasa mickiewiczowska z 44 na 190, a schab z 90 na 360 zł.
Dla ludzi oznaczło to, że było drogo, a zrobiło się jeszcze drożej.
A nam współczesnym pokazuje, jak bardzo tamten system był odklejony
od rzeczywistości.
No ok, tylko to wydaje się oznaczać, że nie ma sensu w ogóle rozpatrywać
czy wtedy coś było drogie czy nie, bo układ był oparty na równowadze
zakłądającej małą dynamikę cen. Taki układ był akceptowany społecznie
a jak nie to wybuchały protesty.
Skoro większość (np. 70%) dochodów gospodarstwa domowego pochłaniały
wydatki na żywność, to chyba jednak sensownym jest twierdzenie, że
jedzenie było drogie. Równowaga do tego nic nie ma, ale jej też nie
było. Zresztą nie mogło być, co wynika wprost z teorii sterowania
(określanie stabilności w ekonomii można prowadić tak samo, jak w
elektronice czy mechanice, w chemmi być może też). Ceny można ustalić
w urzędzie, a płace w ministerstwie. Wielkości produkcji gospodarka
planowa planować nigdy nie potrafiła. Wszystkie "przejściowe trudności
na odcinku zaopatrzenia", nawet niewielkie, wywołują natychmiastową
utratę stabilności. Co było w zasadzie stanem premanentnym. Proszę
zwrócić uwagę na relację świadka gdzieś w tym wątku -- "wszedłem do
sklepu w Zielonce i kupiłem kilka kilogramów kiełbasy". Kto dzisiaj
tak robi, kto kupuje "bo jest", na zapas? Nikt. A wtedy to była reguła.
I jasne jest, że dla następnych już nie starczało. Nie mam i nie miałem
do ludzi pretencji o takie zachowanie, a wyłącznie do systemu. W mojej
rodzinie nie wykształciły się instynkty łowieckie, nikt nie chodził
trzy razy dziennie do sklepu, by sprawdzić, czy akurat coś rzucili.
W związku z tym, mimo relatywnie wysokich dochodów, często po prostu
głodowaliśmy.
Post by Marcin Debowski
A jak się weźmie pod uwagę same zarobki i ceny to chyba tak bardzo
drogo ten prl mięsno-wędlinowo się jednak nie prezentuje?
No to wziąłem wczoraj w dyskusji obok rocznik 1955. Zarobki w przemyśle
lekkim 800 zł, kiełbasa myśliwska 55 zł. Dzisiaj wędlina tej klasy
kosztuje podobnie, a zarobki...
Post by Marcin Debowski
Obecnie średnia pensja to 8k. Wtedy pewnie jakieś 1.5k.
Dopiero kilka dni temu przeczytałem o przebiciu bariery 8k. Jednak
uczciwie powiedzmy, że to płaca brutto, w dodatku liczona tylko z
przedsiębiorstw dużych i średnich. Mediana dochodów to będzie gdzieś
koło 4k. Ale to i tak dużo więcej niż tamto 800 zł.

Jeszcze jedno warto w rocznikach PRL przeczytać. Ludnośc Polski wtedy
(1955) wynosiła około 27 milionów. A zatrudnionych w produkcji było
poniżej 2,5 miliona. Mniej niż co dziesiąty. A co z resztą? Połowa
ludzi mieszkała na wsi. Nie można jednak powiedzieć, że "utrzymywała
się z rolnictwa". Tylko niewielka część "produkowała dla miasta" i
sprzedawała za pieniądze. Pozostali mieli hektar pola, krowę, parę
kur, tuczyli wieprzka. Co im wyrosło i co wyhodowali, zjadali sami.
Regularnego przypływu gotówki nie mieli żadnego. Ale mieli dzieci,
którym czasem trzeba kupić buty albo zeszyt do szkoły.
Post by Marcin Debowski
Cena Krakowskiej 70zł vs 25zł (tak pierwsze z brzegu).
No nie, 25zł (wkrótce 44zł) to była cena kiełbasy zwyczajnej. Ja
z jej wnętrza pamiętam fioletowy kolor pieczątek weterynaryjnych,
bo to z odpadów było robione. Nie jadłem. Myśliwska była po 55,
czyli podobnie jak dzisiaj, bo 70 zł to już dużo jak na wędlinę.
Post by Marcin Debowski
A takie porównanie też jest przecież wątpliwej jakości bo
jak wyglądał zestaw podstawowych opłat wtedy vs. teraz, np.
uwzględniając np. posiadanie lub wynajem mieszkania?
Dyskusja zaczęła się od mojego spostrzeżenia, że "wbrew pamięci
zbiorowej, jedzenie w PRL było drogie" -- bo akurat znajomość
tego faktu była ważna dla kontekstu. Dalej mogę powiedzieć, że
wszystko było drogie, a ludzie przewżnie biedni. Daleko nie
wszyscy mieli nadwyżki (później zwane "nawisem inflacyjnym")
pozwalające na myślenie o zakupie czegoś ponad podstawowe środki
do życia. Z tego samego rocznika można się dowiedzieć, że na
płaszcz trzeba było pracować dwa miesiące. Dla wszystkich był
dostępny jedynie "zestaw surwiwalowy" -- chleb, mleko, ziemniaki,
może jeszcze żółty ser. Z tym rzadko był problem, więc jakoś
udało się przetrzymać zły czas i dotrwać do dzisiaj.

Jarek
--
Choć nie ma w kabzie srebra ni złota
Przyda się przecież nasza robota
Dopchamy wreszcie w którymś tam roku
Do wojny, co to ma być o pokój
Wiesiaczek
2024-04-04 16:52:05 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Zmiana cen udała się dopiero Jaruzelowi. I to jak! W roku 1982 cena
cukru *z dnia na dzień* wzrozła z 10,50 zł na 46,00 zł. Masło z 17
na 60. Kiełbasa mickiewiczowska z 44 na 190, a schab z 90 na 360 zł.
Dla ludzi oznaczło to, że było drogo, a zrobiło się jeszcze drożej.
A nam współczesnym pokazuje, jak bardzo tamten system był odklejony
od rzeczywistości.
No ok, tylko to wydaje się oznaczać, że nie ma sensu w ogóle rozpatrywać
czy wtedy coś było drogie czy nie, bo układ był oparty na równowadze
zakłądającej małą dynamikę cen. Taki układ był akceptowany społecznie
a jak nie to wybuchały protesty.
Skoro większość (np. 70%) dochodów gospodarstwa domowego pochłaniały
wydatki na żywność, to chyba jednak sensownym jest twierdzenie, że
jedzenie było drogie.
Co bystrzejsi zauważą, że to cena mieszkań i mediów była niska.


Równowaga do tego nic nie ma, ale jej też nie
Post by Jarosław Sokołowski
było. Zresztą nie mogło być, co wynika wprost z teorii sterowania
(określanie stabilności w ekonomii można prowadić tak samo, jak w
elektronice czy mechanice, w chemmi być może też). Ceny można ustalić
w urzędzie, a płace w ministerstwie. Wielkości produkcji gospodarka
planowa planować nigdy nie potrafiła. Wszystkie "przejściowe trudności
na odcinku zaopatrzenia", nawet niewielkie, wywołują natychmiastową
utratę stabilności. Co było w zasadzie stanem premanentnym.
"Teoria Gospodarki Małego Jasia" Dzieła Wybrane, tom I.


Proszę
Post by Jarosław Sokołowski
zwrócić uwagę na relację świadka gdzieś w tym wątku -- "wszedłem do
sklepu w Zielonce i kupiłem kilka kilogramów kiełbasy". Kto dzisiaj
tak robi, kto kupuje "bo jest", na zapas? Nikt. A wtedy to była reguła.
I jasne jest, że dla następnych już nie starczało. Nie mam i nie miałem
do ludzi pretencji o takie zachowanie, a wyłącznie do systemu. W mojej
rodzinie nie wykształciły się instynkty łowieckie, nikt nie chodził
trzy razy dziennie do sklepu, by sprawdzić, czy akurat coś rzucili.
W związku z tym, mimo relatywnie wysokich dochodów, często po prostu
głodowaliśmy.
Stary wszystko przepijał?
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A jak się weźmie pod uwagę same zarobki i ceny to chyba tak bardzo
drogo ten prl mięsno-wędlinowo się jednak nie prezentuje?
No to wziąłem wczoraj w dyskusji obok rocznik 1955. Zarobki w przemyśle
lekkim 800 zł, kiełbasa myśliwska 55 zł. Dzisiaj wędlina tej klasy
kosztuje podobnie, a zarobki...
Szynka po 18 zł. Tak było w zamieszczonym linku.
Kiełbasy po 55 zł nie ma tam.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Obecnie średnia pensja to 8k. Wtedy pewnie jakieś 1.5k.
Dopiero kilka dni temu przeczytałem o przebiciu bariery 8k. Jednak
uczciwie powiedzmy, że to płaca brutto, w dodatku liczona tylko z
przedsiębiorstw dużych i średnich. Mediana dochodów to będzie gdzieś
koło 4k. Ale to i tak dużo więcej niż tamto 800 zł.
Więc konkretnie: Ile kosztowało jedzenie, czynsze, prąd, woda etc. ?
Post by Jarosław Sokołowski
Jeszcze jedno warto w rocznikach PRL przeczytać. Ludnośc Polski wtedy
(1955) wynosiła około 27 milionów. A zatrudnionych w produkcji było
poniżej 2,5 miliona. Mniej niż co dziesiąty. A co z resztą? Połowa
ludzi mieszkała na wsi. Nie można jednak powiedzieć, że "utrzymywała
się z rolnictwa". Tylko niewielka część "produkowała dla miasta" i
sprzedawała za pieniądze. Pozostali mieli hektar pola, krowę, parę
kur, tuczyli wieprzka. Co im wyrosło i co wyhodowali, zjadali sami.
Regularnego przypływu gotówki nie mieli żadnego. Ale mieli dzieci,
którym czasem trzeba kupić buty albo zeszyt do szkoły.
Post by Marcin Debowski
Cena Krakowskiej 70zł vs 25zł (tak pierwsze z brzegu).
No nie, 25zł (wkrótce 44zł) to była cena kiełbasy zwyczajnej. Ja
z jej wnętrza pamiętam fioletowy kolor pieczątek weterynaryjnych,
bo to z odpadów było robione. Nie jadłem. Myśliwska była po 55,
czyli podobnie jak dzisiaj, bo 70 zł to już dużo jak na wędlinę.
Gówno prawda. Takie pieczątki stanowiły o przebadanym mięsie
odpowiedniej jakości.
Do tego w kiełbasie takiej pieczątki nie da się zobaczyć. Przynajmniej
ja nie widziałem ani żaden z moich znajomych.
Może ktoś z tej grupy widział?
Ówczesna kiełbasa zwyczajna przewyższała ponadto jakością i smakiem
chyba a wszystkie obecne kiełbasy markowe.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A takie porównanie też jest przecież wątpliwej jakości bo
jak wyglądał zestaw podstawowych opłat wtedy vs. teraz, np.
uwzględniając np. posiadanie lub wynajem mieszkania?
Dyskusja zaczęła się od mojego spostrzeżenia, że "wbrew pamięci
zbiorowej, jedzenie w PRL było drogie" -- bo akurat znajomość
tego faktu była ważna dla kontekstu.
Dla kontekstu należy podać koszty ogólne: mieszkanie, media etc.

Dalej mogę powiedzieć, że
Post by Jarosław Sokołowski
wszystko było drogie, a ludzie przewżnie biedni.
Ale może do kurwy nędzy pamiętasz, że Polska była dopiero odbudowywana
ze zniszczeń wojennych?

10 lat na odbudowę całkowicie zniszczonego kraju to nie jest za dużo.
Za to 30 lat budowy demokracji wystarczyło, żeby świetnie prosperujący
kraj doprowadzić z powrotem do ruiny i bankructwa.

Acha, i smartfonów nie było!
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Akarm
2024-04-04 18:41:45 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Wielkości produkcji gospodarka
planowa planować nigdy nie potrafiła.
Wprost przeciwnie - planowanie było prawie idealne, co do sztuki.
Praktycznie każdy towar sprzedany był natychmiast i do spodu.
:D
Post by Jarosław Sokołowski
"wszedłem do
sklepu w Zielonce i kupiłem kilka kilogramów kiełbasy". Kto dzisiaj
tak robi, kto kupuje "bo jest", na zapas? Nikt. A wtedy to była reguła.
Ja również dzisiaj kupuję paczkę czy dwie paczki (kilogram do dwóch
kilogramów) kiełbasy co kilka dni. Lubię jeść kiełbasę, co w tym dziwnego?
Post by Jarosław Sokołowski
I jasne jest, że dla następnych już nie starczało. Nie mam i nie miałem
do ludzi pretencji o takie zachowanie, a wyłącznie do systemu. W mojej
rodzinie nie wykształciły się instynkty łowieckie, nikt nie chodził
trzy razy dziennie do sklepu, by sprawdzić, czy akurat coś rzucili.
W związku z tym, mimo relatywnie wysokich dochodów, często po prostu
głodowaliśmy.
Tzw. pie...nie.
Ja kupowałem wtedy, kiedy nie trzeba było stać w kolejce.
Cieszyłem się ze stanu wojennego, bo dzięki godzinie policyjnej kupiłem
meble bez tzw. listy społecznej - byłem pierwszy pod sklepem meblowym.
Post by Jarosław Sokołowski
No nie, 25zł (wkrótce 44zł) to była cena kiełbasy zwyczajnej. Ja
z jej wnętrza pamiętam fioletowy kolor pieczątek weterynaryjnych,
bo to z odpadów było robione. Nie jadłem.
Ja pieczątki widywałem wyłącznie na skórze, na wędlinach nigdy nie
widziałem, bo to raczej fizyczna niemożliwość jest.
Post by Jarosław Sokołowski
Dla wszystkich był
dostępny jedynie "zestaw surwiwalowy" -- chleb, mleko, ziemniaki,
może jeszcze żółty ser. Z tym rzadko był problem, więc jakoś
udało się przetrzymać zły czas i dotrwać do dzisiaj.
Do kompletu brakuje jeszcze tylko "na półkach był wyłącznie ocet".

Faktem jest, że większość pieniędzy szła na żywność, ale i do knajpy na
obiad, czy balangę można było iść - a teraz mnie już nie bardzo na takie
ekstrawagancje stać.
--
-
Akarm
Nie trawię chamstwa, nieuctwa, bydła wszelakiego
Marcin Debowski
2024-04-05 04:01:51 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Zmiana cen udała się dopiero Jaruzelowi. I to jak! W roku 1982 cena
cukru *z dnia na dzień* wzrozła z 10,50 zł na 46,00 zł. Masło z 17
na 60. Kiełbasa mickiewiczowska z 44 na 190, a schab z 90 na 360 zł.
Dla ludzi oznaczło to, że było drogo, a zrobiło się jeszcze drożej.
A nam współczesnym pokazuje, jak bardzo tamten system był odklejony
od rzeczywistości.
No ok, tylko to wydaje się oznaczać, że nie ma sensu w ogóle rozpatrywać
czy wtedy coś było drogie czy nie, bo układ był oparty na równowadze
zakłądającej małą dynamikę cen. Taki układ był akceptowany społecznie
a jak nie to wybuchały protesty.
Skoro większość (np. 70%) dochodów gospodarstwa domowego pochłaniały
wydatki na żywność, to chyba jednak sensownym jest twierdzenie, że
jedzenie było drogie. Równowaga do tego nic nie ma, ale jej też nie
Jedzenie 70%
Mieszkanie i media 10%
Pozostałe 20%

Jedzenie 30%
Mieszkanie i media 40%
Pozostałe 30%

Jak z tego można stwierdzić, że jedzenie jest drogie? Tzn, jasne, można,
arbitralnie ustanawiając jakąś linie bazową, ale takie postawienie
sprawy nie ma za dużo sensu. Szczególnie jeśli ktoś sterował stopniem
dotacji i cenami.

Można popatrzeć jak to wygląda współcześnie.
https://www.numbeo.com/cost-of-living/in/Havana

Tam na dole jest wykres kołowy. Można porównać z Polską, i innymi
krajami. Dla Pyongyang'u niestety za mało danych.
Post by Jarosław Sokołowski
utratę stabilności. Co było w zasadzie stanem premanentnym. Proszę
zwrócić uwagę na relację świadka gdzieś w tym wątku -- "wszedłem do
sklepu w Zielonce i kupiłem kilka kilogramów kiełbasy". Kto dzisiaj
tak robi, kto kupuje "bo jest", na zapas? Nikt. A wtedy to była reguła.
I jasne jest, że dla następnych już nie starczało. Nie mam i nie miałem
do ludzi pretencji o takie zachowanie, a wyłącznie do systemu. W mojej
rodzinie nie wykształciły się instynkty łowieckie, nikt nie chodził
trzy razy dziennie do sklepu, by sprawdzić, czy akurat coś rzucili.
W związku z tym, mimo relatywnie wysokich dochodów, często po prostu
głodowaliśmy.
Ale to jakby nie przesądza w kwestii percepcji cen, bo skoro cena była
stała to nie zależała od popytu i podaży, a o tym de facto mówisz powyżej.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A jak się weźmie pod uwagę same zarobki i ceny to chyba tak bardzo
drogo ten prl mięsno-wędlinowo się jednak nie prezentuje?
No to wziąłem wczoraj w dyskusji obok rocznik 1955. Zarobki w przemyśle
lekkim 800 zł, kiełbasa myśliwska 55 zł. Dzisiaj wędlina tej klasy
kosztuje podobnie, a zarobki...
A ile dzisiaj płaci się za mieszkanie i media? Co z tego, że za swoją
obecną pensję mogę np. kupić ćwierć tony żywieckiej skoro tak naprawdę
mogę kupić jedynie 10kg bo za mieszkanie płacę np. 3-6k? Rozpatrywanie
cen jakiegoś dobra w oderwaniu od całości wydatków nie pokazuje niczego
konkretnego, a już na pewno nie jakości życia.
Post by Jarosław Sokołowski
Dyskusja zaczęła się od mojego spostrzeżenia, że "wbrew pamięci
zbiorowej, jedzenie w PRL było drogie" -- bo akurat znajomość
tego faktu była ważna dla kontekstu. Dalej mogę powiedzieć, że
wszystko było drogie, a ludzie przewżnie biedni. Daleko nie
wszyscy mieli nadwyżki (później zwane "nawisem inflacyjnym")
pozwalające na myślenie o zakupie czegoś ponad podstawowe środki
do życia. Z tego samego rocznika można się dowiedzieć, że na
płaszcz trzeba było pracować dwa miesiące. Dla wszystkich był
dostępny jedynie "zestaw surwiwalowy" -- chleb, mleko, ziemniaki,
może jeszcze żółty ser. Z tym rzadko był problem, więc jakoś
udało się przetrzymać zły czas i dotrwać do dzisiaj.
Bo na tym polegało sterowanie tym bajzlem, że zestaw podstawowy miał być
tani. A teraz nie ma tego zestawu, pomijając może opiekę zdrowotna, na
którą z wiadomych powodów wszyscy psy wieszają. Tylko się dobrze
zrozummy, jestem ostatnim, który tęskni gospodarczo (i inaczej, pozawa
wspomnianymi sentymentami) za tamtymi czasami, ale MZ cholernie trudno
tę taność lub drogość oceniać jak gospodarka jest sterowana a dotacje w
niektórych dziedzinach są z obecnej perspektywy dość kosmiczne.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-04-05 13:38:02 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Jedzenie 70%
Mieszkanie i media 10%
Pozostałe 20%
Jedzenie 30%
Mieszkanie i media 40%
Pozostałe 30%
Jak z tego można stwierdzić, że jedzenie jest drogie?
Jeśli jakieś wydatki (np. jedzenie) pochłaniają większość budżetu, to
uprawnione jest stwierdzenie, że to są drogie rzeczy. Jeśli tu za jakiś
towar (np. kiełbasę) należy dać więcej grajcarów niż gdzie indziej,
to znaczy, że ten towar w tym systemie jest drogi (pensję w każdym
systemie przeliczamy tak, że każdy ma tysiąc grajcarów transferowych).
Post by Marcin Debowski
Tzn, jasne, można, arbitralnie ustanawiając jakąś linie bazową, ale
takie postawienie sprawy nie ma za dużo sensu.
Mnie wyststrczy konstatacja faktu. Według obu powyższych kryteriów w PRL
tanio nie było. Do tego nie potrzeba wyznaczania arbitralnych progów.
Post by Marcin Debowski
W mojej rodzinie nie wykształciły się instynkty łowieckie, nikt nie
chodził trzy razy dziennie do sklepu, by sprawdzić, czy akurat coś
rzucili. W związku z tym, mimo relatywnie wysokich dochodów, często
po prostu głodowaliśmy.
Ale to jakby nie przesądza w kwestii percepcji cen, bo skoro cena
była stała to nie zależała od popytu i podaży, a o tym de facto
mówisz powyżej.
Literalnie "powyżej" mówie o czym innym, o konsekwencjach tej ekonomii.
Ja, jeśli cierpiałem niedostatki, to z powodu braku akceptacji tamtej
"normalności". Nigdy nie mogłem się pogodzić z tym, że żeby coś mieć,
należy wstać przed świtem, ustawić się w kolejce, ruszać na łów do
Wołomina, przechodzić przypadkiem z tragarzami obok sklepu, albo bliżej
zakolegować się z towarzyszem spekulantem.

Jeszcze bardziej powyżej było o tym, że dla wielu ludzi dużo bardziej
istotnym problemem był brak pieniędzy. Na jedzenie.
Post by Marcin Debowski
Post by Marcin Debowski
A jak się weźmie pod uwagę same zarobki i ceny to chyba tak
bardzo drogo ten prl mięsno-wędlinowo się jednak nie prezentuje?
No to wziąłem wczoraj w dyskusji obok rocznik 1955. Zarobki
w przemyśle lekkim 800 zł, kiełbasa myśliwska 55 zł. Dzisiaj
wędlina tej klasy kosztuje podobnie, a zarobki...
A ile dzisiaj płaci się za mieszkanie i media?
Za media podobnie, czasem mniej, czasem więcej (za Gierka abonament
telefoniczny to była stówa, wtedy też dużo ludzi zmuszonych było
do oszczędzania na energii). Mieszkania są teraz sakramencko drogie.
Jedyne co dobre, to że są. Za PRL po prostu jak nie było, to nie
było -- choćby ktoś się skręcił.
Post by Marcin Debowski
Co z tego, że za swoją obecną pensję mogę np. kupić ćwierć tony
żywieckiej skoro tak naprawdę mogę kupić jedynie 10kg bo za
mieszkanie płacę np. 3-6k?
Jeśli starcza, to spoko -- dziesięć kilo kiełbachy to i tak za dużo.
Post by Marcin Debowski
Rozpatrywanie cen jakiegoś dobra w oderwaniu od całości wydatków
nie pokazuje niczego konkretnego, a już na pewno nie jakości życia.
Dlatego nie wypowiadałem się na temat jakości życia, a wspomniałem
tylko o cenie kiełbasy. Zdecydowanie nie można tego porównać do
sytuacji w Wenezueli. Tam jeszcze niedawno zatankowanie ogronego
amerykańskiego krążownika szos kostowało dosłownie centy. Co więcej,
benzyna była na stacjach, nigdy jej nie brakowało. Z kiełbasą w PRL
było inaczej. Wbrew temu, co niektórzy "pamiętają".
Post by Marcin Debowski
Dla wszystkich był dostępny jedynie "zestaw surwiwalowy" --
chleb, mleko, ziemniaki, może jeszcze żółty ser. Z tym rzadko
był problem, więc jakoś udało się przetrzymać zły czas i dotrwać
do dzisiaj.
Bo na tym polegało sterowanie tym bajzlem, że zestaw podstawowy
miał być tani. A teraz nie ma tego zestawu
Wymieniony wyżej zestaw należy traktować dosłownie. Był, umrzeć
z głodu nie pozwalał. Okres, kiedy był tylko ocet, można pominąć,
bo długo nie trwał. Dzisiaj są te wszystkie wędliny po dychu,
jakieś skrzydełka kurze po pińć złotych i sam nie wiem co jeszcze.
Dieta jednak dużo bardziej urozmaicona.
Post by Marcin Debowski
Tylko się dobrze zrozummy, jestem ostatnim, który tęskni
W to nigdy nie wątpiłem (chociaż do tego ostatniego miejsca ustawiła
się spora kolejka).

Jarek
--
Mamy masło, mamy serek, niech nam żyje Edward Gierek.
Wiesiaczek
2024-04-05 14:25:45 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Jedzenie 70%
Mieszkanie i media 10%
Pozostałe 20%
Jedzenie 30%
Mieszkanie i media 40%
Pozostałe 30%
Jak z tego można stwierdzić, że jedzenie jest drogie?
Jeśli jakieś wydatki (np. jedzenie) pochłaniają większość budżetu, to
uprawnione jest stwierdzenie, że to są drogie rzeczy.
Nie jest.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Tzn, jasne, można, arbitralnie ustanawiając jakąś linie bazową, ale
takie postawienie sprawy nie ma za dużo sensu.
Mnie wyststrczy konstatacja faktu. Według obu powyższych kryteriów w PRL
tanio nie było. Do tego nie potrzeba wyznaczania arbitralnych progów.
Wystarczy zapytać Sokołowskiego i On wam głupki powie (po skonstatowaniu
faktu, rzecz jasna), czy było tanio czy nie.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
W mojej rodzinie nie wykształciły się instynkty łowieckie, nikt nie
chodził trzy razy dziennie do sklepu, by sprawdzić, czy akurat coś
rzucili. W związku z tym, mimo relatywnie wysokich dochodów, często
po prostu głodowaliśmy.
Ale to jakby nie przesądza w kwestii percepcji cen, bo skoro cena
była stała to nie zależała od popytu i podaży, a o tym de facto
mówisz powyżej.
Literalnie "powyżej" mówie o czym innym, o konsekwencjach tej ekonomii.
Ja, jeśli cierpiałem niedostatki, to z powodu braku akceptacji tamtej
"normalności". Nigdy nie mogłem się pogodzić z tym, że żeby coś mieć,
należy wstać przed świtem, ustawić się w kolejce, ruszać na łów do
Wołomina, przechodzić przypadkiem z tragarzami obok sklepu, albo bliżej
zakolegować się z towarzyszem spekulantem.
Pierdoły pleciesz. Nigdy rano nie latałem po sklepach, bo do czasów
pierdolonej solidarności można było wszystko kupić normalnie.
Kolejki owszem były, podobnie jak dzisiaj w Biedronce.
Post by Jarosław Sokołowski
Jeszcze bardziej powyżej było o tym, że dla wielu ludzi dużo bardziej
istotnym problemem był brak pieniędzy. Na jedzenie.
A ja myślałem, że to teraz ludzie żywią się na śmietnikach. Prawda to?
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Marcin Debowski
A jak się weźmie pod uwagę same zarobki i ceny to chyba tak
bardzo drogo ten prl mięsno-wędlinowo się jednak nie prezentuje?
No to wziąłem wczoraj w dyskusji obok rocznik 1955. Zarobki
w przemyśle lekkim 800 zł, kiełbasa myśliwska 55 zł. Dzisiaj
wędlina tej klasy kosztuje podobnie, a zarobki...
A ile dzisiaj płaci się za mieszkanie i media?
Za media podobnie, czasem mniej, czasem więcej (za Gierka abonament
telefoniczny to była stówa, wtedy też dużo ludzi zmuszonych było
do oszczędzania na energii). Mieszkania są teraz sakramencko drogie.
Jedyne co dobre, to że są. Za PRL po prostu jak nie było, to nie
było -- choćby ktoś się skręcił.
Nie przypominam sobie, żeby ludzie spali na ulicy lub tak jak dzisiaj, w
metrze. Polecam metro ONZ o siódmej rano.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Co z tego, że za swoją obecną pensję mogę np. kupić ćwierć tony
żywieckiej skoro tak naprawdę mogę kupić jedynie 10kg bo za
mieszkanie płacę np. 3-6k?
Jeśli starcza, to spoko -- dziesięć kilo kiełbachy to i tak za dużo.
No, to w RRL-u za 10 kg zapłaciłby 440 zł. Za resztę można było szaleć.


Z kiełbasą w PRL
Post by Jarosław Sokołowski
było inaczej. Wbrew temu, co niektórzy "pamiętają".
No to czekam, co pamięta Sokołowski?
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Dla wszystkich był dostępny jedynie "zestaw surwiwalowy" --
chleb, mleko, ziemniaki, może jeszcze żółty ser. Z tym rzadko
był problem, więc jakoś udało się przetrzymać zły czas i dotrwać
do dzisiaj.
Bo na tym polegało sterowanie tym bajzlem, że zestaw podstawowy
miał być tani. A teraz nie ma tego zestawu
Wymieniony wyżej zestaw należy traktować dosłownie. Był, umrzeć
z głodu nie pozwalał. Okres, kiedy był tylko ocet, można pominąć,
bo długo nie trwał. Dzisiaj są te wszystkie wędliny po dychu,
jakieś skrzydełka kurze po pińć złotych i sam nie wiem co jeszcze.
Dieta jednak dużo bardziej urozmaicona.
I ty człowieku piszesz to na pl.rec.kuchnia?!
Skrzydełek kurzych po 5 zł nie kupiłbym nawet psu!
Smakosz się znalazł.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Tylko się dobrze zrozummy, jestem ostatnim, który tęskni
W to nigdy nie wątpiłem (chociaż do tego ostatniego miejsca ustawiła
się spora kolejka).
Skraca się z każdym dniem, spoko.
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Marcin Debowski
2024-04-06 01:28:57 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Jedzenie 70%
Mieszkanie i media 10%
Pozostałe 20%
Jedzenie 30%
Mieszkanie i media 40%
Pozostałe 30%
Jak z tego można stwierdzić, że jedzenie jest drogie?
Jeśli jakieś wydatki (np. jedzenie) pochłaniają większość budżetu, to
uprawnione jest stwierdzenie, że to są drogie rzeczy. Jeśli tu za jakiś
Albo reszta jest bardzo tania bo np. bardziej dotowana.
Post by Jarosław Sokołowski
towar (np. kiełbasę) należy dać więcej grajcarów niż gdzie indziej,
to znaczy, że ten towar w tym systemie jest drogi (pensję w każdym
systemie przeliczamy tak, że każdy ma tysiąc grajcarów transferowych).
W systemie zamkniętym to może i tak, ale w sumie chyba dyskusja wyszła
od obecnie vs. prl. No i nadal nie wiem, czemu takie stwierdzenie
miałoby służyć skoro jednak trudno rzecz rozpatrywać w oderwaniu od
reszty cen.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Tzn, jasne, można, arbitralnie ustanawiając jakąś linie bazową, ale
takie postawienie sprawy nie ma za dużo sensu.
Mnie wyststrczy konstatacja faktu. Według obu powyższych kryteriów w PRL
tanio nie było. Do tego nie potrzeba wyznaczania arbitralnych progów.
Tanio (relatywnie) to by było gdyby po zaspokojeniu potrzeb podstawowych
i wielu innych zostawała przyzwoita rezerwa. Tak nigdy nie było. Więc tu
pełna zgodna, ale nadal nie do końca się MZ z tymi kiełbasami da coś
powiedzieć.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Ale to jakby nie przesądza w kwestii percepcji cen, bo skoro cena
była stała to nie zależała od popytu i podaży, a o tym de facto
mówisz powyżej.
Literalnie "powyżej" mówie o czym innym, o konsekwencjach tej ekonomii.
Ja, jeśli cierpiałem niedostatki, to z powodu braku akceptacji tamtej
"normalności". Nigdy nie mogłem się pogodzić z tym, że żeby coś mieć,
należy wstać przed świtem, ustawić się w kolejce, ruszać na łów do
Wołomina, przechodzić przypadkiem z tragarzami obok sklepu, albo bliżej
zakolegować się z towarzyszem spekulantem.
Obawiam się, że znakomita większość nie znała niczego innego i była to
dla nich norma.
Post by Jarosław Sokołowski
Jeszcze bardziej powyżej było o tym, że dla wielu ludzi dużo bardziej
istotnym problemem był brak pieniędzy. Na jedzenie.
Na szczęście takiej rzeczywistości nigdy nie doświadczyłem.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A ile dzisiaj płaci się za mieszkanie i media?
Za media podobnie, czasem mniej, czasem więcej (za Gierka abonament
telefoniczny to była stówa, wtedy też dużo ludzi zmuszonych było
Telefon to była w sumie inna kategoria. Prund, gaz, woda, takie sprawy.
Post by Jarosław Sokołowski
do oszczędzania na energii). Mieszkania są teraz sakramencko drogie.
Jedyne co dobre, to że są. Za PRL po prostu jak nie było, to nie
było -- choćby ktoś się skręcił.
Gdzieś ludzie mieszkali. Nie że to były obecnie akceptowalne warunki,
ale wtedy były.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Co z tego, że za swoją obecną pensję mogę np. kupić ćwierć tony
żywieckiej skoro tak naprawdę mogę kupić jedynie 10kg bo za
mieszkanie płacę np. 3-6k?
Jeśli starcza, to spoko -- dziesięć kilo kiełbachy to i tak za dużo.
No to taka figura retoryczna raczej była.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Rozpatrywanie cen jakiegoś dobra w oderwaniu od całości wydatków
nie pokazuje niczego konkretnego, a już na pewno nie jakości życia.
Dlatego nie wypowiadałem się na temat jakości życia, a wspomniałem
tylko o cenie kiełbasy. Zdecydowanie nie można tego porównać do
Nie, no w porządku, ale cały czas uważam, że nie można tego robić w
oderwaniu od praktycznie wszystkiego.
Post by Jarosław Sokołowski
sytuacji w Wenezueli. Tam jeszcze niedawno zatankowanie ogronego
amerykańskiego krążownika szos kostowało dosłownie centy. Co więcej,
benzyna była na stacjach, nigdy jej nie brakowało. Z kiełbasą w PRL
było inaczej. Wbrew temu, co niektórzy "pamiętają".
Sam pamiętam puste półki w mięsnych. Ewentualnie jakieś coś czego nikt
nie był w stanie nawet zjeść.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-04-06 12:45:23 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Jeśli jakieś wydatki (np. jedzenie) pochłaniają większość budżetu,
to uprawnione jest stwierdzenie, że to są drogie rzeczy.
Albo reszta jest bardzo tania bo np. bardziej dotowana.
"Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Jeśli tu za jakiś towar (np. kiełbasę) należy dać więcej grajcarów
niż gdzie indziej, to znaczy, że ten towar w tym systemie jest
drogi (pensję w każdym systemie przeliczamy tak, że każdy ma tysiąc
grajcarów transferowych).
W systemie zamkniętym to może i tak, ale w sumie chyba dyskusja
wyszła od obecnie vs. prl.
Dyskusja wyszła od złudzenia, któremu wielu uległo (łacznie ze mną)
-- że żywność w PRL była tania.
Post by Marcin Debowski
No i nadal nie wiem, czemu takie stwierdzenie miałoby służyć skoro
jednak trudno rzecz rozpatrywać w oderwaniu od reszty cen.
Po prostu poznaniu historii. Mając fałszywe wyobrażenia, łatwo o błędne
wnioski. A znajomość faktów pozwala zrozumieć naturę procesów.
Post by Marcin Debowski
Tanio (relatywnie) to by było gdyby po zaspokojeniu potrzeb podstawowych
i wielu innych zostawała przyzwoita rezerwa. Tak nigdy nie było. Więc
tu pełna zgodna, ale nadal nie do końca się MZ z tymi kiełbasami da coś
powiedzieć.
Czy ten niedasizm jest symetryczny? W czasach licealnych zaopatrywałem
rodzinę w prasę. W drodze powrotnej ze szkoły zaglądałem go kiosku i
odbierałem tytuły, jakie kioskarz wkładał wdług listy do teczki (numer
39, pamiętam do dzisiaj). Było tego kilkanaście pozycji -- miesięczniki,
tygodniki, jeden dziennik. Budżet na wszystko -- stówa. Jak kilo szynki.
A czytania na cały miesiąc. Będę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość,
że w PRL gazety były tanie. Gdzie popełniem błąd?
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Ja, jeśli cierpiałem niedostatki, to z powodu braku akceptacji tamtej
"normalności". Nigdy nie mogłem się pogodzić z tym, że żeby coś mieć,
należy wstać przed świtem, ustawić się w kolejce, ruszać na łów do
Wołomina, przechodzić przypadkiem z tragarzami obok sklepu, albo bliżej
zakolegować się z towarzyszem spekulantem.
Obawiam się, że znakomita większość nie znała niczego innego i była to
dla nich norma.
Dzisiaj znają, a i tak (niektórzy) uważają, że tamto było lepsze. Zresztą
dla wielu było -- system wprost wymarzony dla drobnych kombinatorów,
którzy wtedy czuli się docenieni i potrzebni.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Mieszkania są teraz sakramencko drogie. Jedyne co dobre, to że są.
Za PRL po prostu jak nie było, to nie było -- choćby ktoś się skręcił.
Gdzieś ludzie mieszkali. Nie że to były obecnie akceptowalne warunki,
ale wtedy były.
Na studiach byłem jedynym warszawiakiem w grupie, który nie mieszkał
z rodzicami. Ale o takich rzeczach się zapomina, za to gada w kółko
o tym, jakie to straszne, że osiemnastolatka nie stać na samodzielne
mieszkanie. A za komuny to panie było lepiej, bo mieszkania dawali.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Dlatego nie wypowiadałem się na temat jakości życia, a wspomniałem
tylko o cenie kiełbasy.
Nie, no w porządku, ale cały czas uważam, że nie można tego robić
w oderwaniu od praktycznie wszystkiego.
Dlaczego nie można wspomnieć o pojedynczym fakcie? Żeby zabrać się
ambitnie za całościową analizę, należałoby zacząć od redefinicji
podstawowych pojęć, choćby pieniądza. "Bilety Narodowego Banku
Polskiego" do znanych definicji nie pasowały. Wszystko było jak
w jakiejś grze planszowej, gdzie na początku uczestnicy otrzymują
plik karteczek, a później Się Dzieje. Z tym że w grach reguły są
zwykle określone, a tu co chwila trzeba było je zmieniać. Bo życie
nie dorastało do genialnego pomysłu gry żywymi ludźmi.
Post by Marcin Debowski
Sam pamiętam puste półki w mięsnych. Ewentualnie jakieś coś czego
nikt nie był w stanie nawet zjeść.
Trzeba było jechać do Zielonki, tam w sklepie dało się kupić kiełbasę,
nawet parę kilo. Podobno nie była mielona ze skór i innych odpadów z
pieczątkami.

Jarek
--
Do Bydgoszczy będę jeździł...
Marcin Debowski
2024-04-15 02:17:52 UTC
Permalink
Przy okazji dyskusji kulinarnych i wcześniej wspomnianych upodobań
Amerykanów i Brytyjczykow, byłem ostatnio świadkiem ciekawego zdarzenia.
Grupa Węgrów opierd...ła kelnera, że ich jedzenie zawiera czili. A
przecież wyraźnie poinstruowali go wczesniej (prawda, słyszałem), że nie
ma tam być nic pikantnego. I teraz zastanawia mnie czy to przekonanie,
że kuchnia węgierska to rzecz pikantna to jakiś taki niewiele wart
stereotyp, czy też może mamy tu do czynienia ze zjawiskiem jak w tym
dowcipie: Wchodzi eskimos do baru i zamawia whiski. Kelner się go pyta
czy z lodem, Eskimos odpowiada, a chcesz w ryja?
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Jeśli jakieś wydatki (np. jedzenie) pochłaniają większość budżetu,
to uprawnione jest stwierdzenie, że to są drogie rzeczy.
Albo reszta jest bardzo tania bo np. bardziej dotowana.
"Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
Jakby peerelowski ustawodawca wymyslił, żeby nie dotować mieszkań i na
mieszkania szła by większość posiadanych środków, to przeciez nie
oznacza, że jedzenie zrobiłoby się tanie i byłoby na nie wszytskich
stać.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Tanio (relatywnie) to by było gdyby po zaspokojeniu potrzeb podstawowych
i wielu innych zostawała przyzwoita rezerwa. Tak nigdy nie było. Więc
tu pełna zgodna, ale nadal nie do końca się MZ z tymi kiełbasami da coś
powiedzieć.
Czy ten niedasizm jest symetryczny? W czasach licealnych zaopatrywałem
rodzinę w prasę. W drodze powrotnej ze szkoły zaglądałem go kiosku i
odbierałem tytuły, jakie kioskarz wkładał wdług listy do teczki (numer
39, pamiętam do dzisiaj). Było tego kilkanaście pozycji -- miesięczniki,
tygodniki, jeden dziennik. Budżet na wszystko -- stówa. Jak kilo szynki.
A czytania na cały miesiąc. Będę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość,
że w PRL gazety były tanie. Gdzie popełniem błąd?
W porównywaniu rzeczy o cenach sterowanych i dodatkowo bez odniesienia
do lini bazowej czyli pewnego koszyka niezbędnych wydatków.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Ja, jeśli cierpiałem niedostatki, to z powodu braku akceptacji tamtej
"normalności". Nigdy nie mogłem się pogodzić z tym, że żeby coś mieć,
należy wstać przed świtem, ustawić się w kolejce, ruszać na łów do
Wołomina, przechodzić przypadkiem z tragarzami obok sklepu, albo bliżej
zakolegować się z towarzyszem spekulantem.
Obawiam się, że znakomita większość nie znała niczego innego i była to
dla nich norma.
Dzisiaj znają, a i tak (niektórzy) uważają, że tamto było lepsze. Zresztą
dla wielu było -- system wprost wymarzony dla drobnych kombinatorów,
którzy wtedy czuli się docenieni i potrzebni.
Osobie, która nie zna zatrudnienia w warunkach rzeczywistego rynku pracy
będzie bardzo trudno wytłumaczyć, że obowiązuje obecnie inny standard.
Jej przekonanie, że wykonywała dobrze swoją pracę nie wynika ze złego
charakteru. Jest to uwarunkowanie. Bo nikt sie jej wtedy nie czepiał i
wszyscy tak robili i to było dobre. Nastała nowa rzeczywistość a ona
tkwi w poprzedniej. Bo wtedy się nie wylatywało za np. wyjście w czasie
pracy i załatwianie prywatnych rzeczy, a prace mieli wszyscy, no to
oczywiste, że tamten system był lepszy. A kombinatorzy i inni oczywiście
tez byli i było tego z oczywistych względów więcej.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Mieszkania są teraz sakramencko drogie. Jedyne co dobre, to że są.
Za PRL po prostu jak nie było, to nie było -- choćby ktoś się skręcił.
Gdzieś ludzie mieszkali. Nie że to były obecnie akceptowalne warunki,
ale wtedy były.
Na studiach byłem jedynym warszawiakiem w grupie, który nie mieszkał
z rodzicami. Ale o takich rzeczach się zapomina, za to gada w kółko
o tym, jakie to straszne, że osiemnastolatka nie stać na samodzielne
mieszkanie. A za komuny to panie było lepiej, bo mieszkania dawali.
Ale te narzekania to chyba nie dotyczą 18tek, a jak przychodzi czas na
założenie rodziny czy ogólniej usamodzielnienie się? Ludzie zyją dłużej,
zmienił się też poziom zycia, pomiemieszkiwanie wielopokoleniowe to nie
obecny standard. A ceny są zaporowe w tym wynajmu. Czy też nie są bo aż
tak uważnie nie śledze polskiego rynku? Oczywiście oczekiwanie, że tuż
po studiach czy innej zawodówce ktoś samodzielnie wynajmie sobie
mieszkanie w rozsądnej lokalizacji to kompletne nieporozumienie. Ale w
wieku np. 30 lat?
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Dlatego nie wypowiadałem się na temat jakości życia, a wspomniałem
tylko o cenie kiełbasy.
Nie, no w porządku, ale cały czas uważam, że nie można tego robić
w oderwaniu od praktycznie wszystkiego.
Dlaczego nie można wspomnieć o pojedynczym fakcie? Żeby zabrać się
ambitnie za całościową analizę, należałoby zacząć od redefinicji
podstawowych pojęć, choćby pieniądza. "Bilety Narodowego Banku
Polskiego" do znanych definicji nie pasowały. Wszystko było jak
w jakiejś grze planszowej, gdzie na początku uczestnicy otrzymują
plik karteczek, a później Się Dzieje. Z tym że w grach reguły są
zwykle określone, a tu co chwila trzeba było je zmieniać. Bo życie
nie dorastało do genialnego pomysłu gry żywymi ludźmi.
No właśnie i też z tech powodów. Dla mnie czy coś jest tanie czy drogie
jest rzeczą bardzo, bardzo relatywną. To jest kwestia wielu parametrów,
zarobków, siły nabywczej, innych. Troche mi trudno tak stwierdzić czy
kiełbasa w prl była tania czy droga :)
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-04-18 15:17:15 UTC
Permalink
I teraz zastanawia mnie czy to przekonanie, że kuchnia węgierska to
rzecz pikantna to jakiś taki niewiele wart stereotyp, czy też może
mamy tu do czynienia ze zjawiskiem jak w tym dowcipie: Wchodzi
eskimos do baru i zamawia whiski. Kelner się go pyta czy z lodem,
Eskimos odpowiada, a chcesz w ryja?
Stereotyp. Pierwszy raz byłem na Węgrzech w wieku sześciu lat. Jadłem
gulasz. Zjadłem. Kuchnia węgierska jest wyrazista, choć niekoniecznie
pikantna. Do wyrazistości zawsze byłem w domu przyzwyczajany, stąd
pewnie moja krytyka nijakości kuchni PRL. Wcześniej było inaczej --
staropolska kuchnia znana była z ostrości przyprawniania. "Pieprzno
i szafranno, moja mościapanno". Sprawiedliwie dodajmy, że sporą rolę
w tym odgrywała chęć pokazania bogactwa. Korzenie drogie były.
Post by Jarosław Sokołowski
"Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
Jakby peerelowski ustawodawca wymyslił, żeby nie dotować mieszkań i na
mieszkania szła by większość posiadanych środków, to przeciez nie
oznacza, że jedzenie zrobiłoby się tanie i byłoby na nie wszytskich
stać.
Przecież to niemożliwe, skoro na jedzenie już szła większość pieniędzy.
Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).

Co do tego "dotowania" to z kolei ja mam wąptliwości. Warszawę z morza
ruin wyciągnięto w kilka lat po wojnie. Zaczynając od miejsc symbolicznych,
takich jak Starówka. Kto potrafił, brał się za kielnie, kto nie potrafił,
chociaż taczką wywoził gruz. Za miskę zupy często. Bez zadawania pytań
"kto tu rządzi". To dla mnie zrozumiałe, też bym tak robił. Dziadostwo,
a co za tym idzie konieczność stawiania pytań -- to przyszło później.

Budownictwo samo w sobie drogie nie jest, przez wieki ludzie sami sobie
stawiali chaty i budowali domy. Birkutom z czwórek murarskich wiele nie
płacono. Grunty państwowe traktowano jak darmowe. A zresztą -- Singapur
też jest ciekawym przypadkiem podejścia do sprawy mieszkań. Coś wiem na
ten temat, ale pewnie wiele mógłbym się jeszcze dowiedzieć.
Post by Jarosław Sokołowski
Będę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość, że w PRL gazety były
tanie. Gdzie popełniem błąd?
W porównywaniu rzeczy o cenach sterowanych i dodatkowo bez odniesienia
do lini bazowej czyli pewnego koszyka niezbędnych wydatków.
Przecież cały czas odnoszę się do strerowania. Sprytnego sterowania
-- by po zakupie dóbr niezbędnych (jedzenia) niewiele zostawało.
Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.
Post by Jarosław Sokołowski
system wprost wymarzony dla drobnych kombinatorów, którzy wtedy
czuli się docenieni i potrzebni.
Osobie, która nie zna zatrudnienia w warunkach rzeczywistego rynku
pracy będzie bardzo trudno wytłumaczyć, że obowiązuje obecnie inny
standard. Jej przekonanie, że wykonywała dobrze swoją pracę nie
wynika ze złego charakteru. Jest to uwarunkowanie. Bo nikt sie jej
wtedy nie czepiał i wszyscy tak robili i to było dobre.
Wyjaśnijmy na samym początku: nie o takich "kombinatorów" chodzi.
Nastała nowa rzeczywistość a ona tkwi w poprzedniej. Bo wtedy się
nie wylatywało za np. wyjście w czasie pracy i załatwianie prywatnych
rzeczy, a prace mieli wszyscy, no to oczywiste, że tamten system był
lepszy.
To też są mity. Pracy nie mieli wszyscy (już o tym pisałem, z podaniem
danych GUS). A nade wszystko nie mieli sensownej pracy. Z fabrykami PRL
zetknąłem się już na studiach, a incydentalnie nawet wcześniej. Robotnik
przychodził na szóstą, nie mógł się spóźnić, bo listę obecności od razu
zabierały kadry do siebie. Na bramie stała staż przemysłowa i pilnowała,
by nikt nie łaził w te i wew te. Potem siedział taki na ławeczce albo
snuł się po hali, bo roboty dla wszystkich zwykle nie było. To mnie
dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się sypie, ludzie
by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt nie jest w stanie im
pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.

To w tej "nowej rzeczywistości" mógłbym wyjść z pracy i coś "załatwić",
nikt mi złego słowa by nie powiedział. Na szczęście teraz nie trzeba
"załatwiać". Przychodzę i wychodzę w godzinach, które mi odpowiadają,
mogę pracować w domu. Ale ja wytwarzam coś, co ma wartość, za to dostaję
pieniądze, a nie za dupogodziny.
A kombinatorzy i inni oczywiście tez byli i było tego z oczywistych
względów więcej.
Z nieoczywistych względów czuli się lepsi. Przeważnie wierzyli, że
udało im się w tym systemie urządzić dzięki nadzwyczjnym zdolnościom.
Zapewne nie myśleli o tym, że inni też znają know-how zostania
"prywatną inicjatywą", jednak się tym brzydzą. Bo to wymagało akceptacji
status quo. Długo by o tym mówić, ograniczę się do jednego. Ambitny
absolwent chemii, pragnący zajmować się polimerami, nie będzie zachwycony
perspektywą łupania przez dalszą część życia szczotek do mycia wanny na
zdezelowanej wtryskarce. Nawet za kasę pozwalającą mu patrzeć z pogardą
na otaczających go "proli". A może zwłaszcza wtedy.
Oczywiście oczekiwanie, że tuż po studiach czy innej zawodówce ktoś
samodzielnie wynajmie sobie mieszkanie w rozsądnej lokalizacji to
kompletne nieporozumienie. Ale w wieku np. 30 lat?
No więc właśnie oczekiwania są takie, że już *na* studiach.
Troche mi trudno tak stwierdzić czy kiełbasa w prl była tania czy
droga :)
Po to jest ta dyskusja, żeby ułatwić. Tak to widzę. Nie mam oczekiwań,
że kogoś do czegoś przekonam. Bo nie chodzi o przekonania i o poglądy,
tylko o fakty. Fakty są złożone, stąd złożoność dyskusji. Jednak fakty
dotyczące szacunku cen nie zostały nadmiernie uproszczone.

Jarek
--
"To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się
w niej urządzać".
Marcin Debowski
2024-04-23 06:57:51 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
"Nie stać mnie", a "jest drogo" to zupełnie różne rzeczy. W sytuacji
gdy na jedzenie trzeba wydać większość posiadanych środków, ludzi nie
stać nawet na rzeczy tanie. Bo jeść trzeba, oszczędzić się nie da.
Jakby peerelowski ustawodawca wymyslił, żeby nie dotować mieszkań i na
mieszkania szła by większość posiadanych środków, to przeciez nie
oznacza, że jedzenie zrobiłoby się tanie i byłoby na nie wszytskich
stać.
Przecież to niemożliwe, skoro na jedzenie już szła większość pieniędzy.
Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.
Post by Jarosław Sokołowski
Co do tego "dotowania" to z kolei ja mam wąptliwości. Warszawę z morza
ruin wyciągnięto w kilka lat po wojnie. Zaczynając od miejsc symbolicznych,
takich jak Starówka. Kto potrafił, brał się za kielnie, kto nie potrafił,
chociaż taczką wywoził gruz. Za miskę zupy często. Bez zadawania pytań
"kto tu rządzi". To dla mnie zrozumiałe, też bym tak robił. Dziadostwo,
a co za tym idzie konieczność stawiania pytań -- to przyszło później.
Zgadza się.
Post by Jarosław Sokołowski
Budownictwo samo w sobie drogie nie jest, przez wieki ludzie sami sobie
stawiali chaty i budowali domy. Birkutom z czwórek murarskich wiele nie
płacono. Grunty państwowe traktowano jak darmowe. A zresztą -- Singapur
też jest ciekawym przypadkiem podejścia do sprawy mieszkań. Coś wiem na
ten temat, ale pewnie wiele mógłbym się jeszcze dowiedzieć.
A co wiesz?
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Będę zatem twierdził ponad wszelką wątpliwość, że w PRL gazety były
tanie. Gdzie popełniem błąd?
W porównywaniu rzeczy o cenach sterowanych i dodatkowo bez odniesienia
do lini bazowej czyli pewnego koszyka niezbędnych wydatków.
Przecież cały czas odnoszę się do strerowania. Sprytnego sterowania
-- by po zakupie dóbr niezbędnych (jedzenia) niewiele zostawało.
Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.
Dobra trwałe były limitowane i małodostępne (w sensie mozliwości wejscia
w posiadanie). Tak to też przecież działało. Ale ta ograniczona
dostepność nie wynikała w zasadzie z ceny.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Nastała nowa rzeczywistość a ona tkwi w poprzedniej. Bo wtedy się
nie wylatywało za np. wyjście w czasie pracy i załatwianie prywatnych
rzeczy, a prace mieli wszyscy, no to oczywiste, że tamten system był
lepszy.
To też są mity. Pracy nie mieli wszyscy (już o tym pisałem, z podaniem
danych GUS). A nade wszystko nie mieli sensownej pracy. Z fabrykami PRL
No ale takie mity pokutują a mówimy w sumie o sentymentach.
Post by Jarosław Sokołowski
zetknąłem się już na studiach, a incydentalnie nawet wcześniej. Robotnik
przychodził na szóstą, nie mógł się spóźnić, bo listę obecności od razu
zabierały kadry do siebie. Na bramie stała staż przemysłowa i pilnowała,
by nikt nie łaził w te i wew te. Potem siedział taki na ławeczce albo
snuł się po hali, bo roboty dla wszystkich zwykle nie było. To mnie
dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się sypie, ludzie
by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt nie jest w stanie im
pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.
Na poźniejszym etapie było to MZ juz zwyczajnie nie mozliwe, bo ta
mentalność, która przebija się właśnie też w sentymentach powodowała to,
ze przeciez ci pałętający się ludzie uważali to za jakąś normę. Czy się
pałętali czy nie, mieli tyle samo płacone. Zagoniłbyś (zorganizował) do
roboty, nie sądzę, że przypadłoby to wszystkim do gustu.
Post by Jarosław Sokołowski
To w tej "nowej rzeczywistości" mógłbym wyjść z pracy i coś "załatwić",
nikt mi złego słowa by nie powiedział. Na szczęście teraz nie trzeba
To zalezy od charakteru pracy i stanowiska. Januszów biznesu jest na
pęczki a to tylko jeden aspekt.
Post by Jarosław Sokołowski
"załatwiać". Przychodzę i wychodzę w godzinach, które mi odpowiadają,
mogę pracować w domu. Ale ja wytwarzam coś, co ma wartość, za to dostaję
pieniądze, a nie za dupogodziny.
I to tez może nie wystarczyć, szczególnie jeśli pracujesz w jakimś
korpo. Bo są reguły, których istotę osoba wytwarzająca wartość rozumie,
ale jego koledzy na nieco niższych stanowiskach juz mogą nie rozumieć.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
A kombinatorzy i inni oczywiście tez byli i było tego z oczywistych
względów więcej.
Z nieoczywistych względów czuli się lepsi. Przeważnie wierzyli, że
udało im się w tym systemie urządzić dzięki nadzwyczjnym zdolnościom.
Zapewne nie myśleli o tym, że inni też znają know-how zostania
"prywatną inicjatywą", jednak się tym brzydzą. Bo to wymagało akceptacji
status quo. Długo by o tym mówić, ograniczę się do jednego. Ambitny
absolwent chemii, pragnący zajmować się polimerami, nie będzie zachwycony
perspektywą łupania przez dalszą część życia szczotek do mycia wanny na
zdezelowanej wtryskarce. Nawet za kasę pozwalającą mu patrzeć z pogardą
na otaczających go "proli". A może zwłaszcza wtedy.
Prawda i dobry przykład. I to się zresztą (te cwaniakowanie) rozrosło do
monstrualnych rozmiarów i w sumie nie bez racji zaczęto to wręcz widziec
jako pewną cechę narodową.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Oczywiście oczekiwanie, że tuż po studiach czy innej zawodówce ktoś
samodzielnie wynajmie sobie mieszkanie w rozsądnej lokalizacji to
kompletne nieporozumienie. Ale w wieku np. 30 lat?
No więc właśnie oczekiwania są takie, że już *na* studiach.
Odnosłem wrażenie, że to raczej poźniej. Fakt, że mam dość ograniczony
krąg znajomych w takim wieku.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-04-26 14:00:43 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.
Te książeczki też wpisywały się w cykl pod tytułem "PRL bawi się w rynek".
Trudno mi powiedzieć, ile osób to tej gry przystąpiło i założyło dzieciom
książeczki, a ilu liczyło po prostu na jakieś dawanie (np. mieszkań
słuzbowych, "kwaterunkowych", czy co tam jeszcze było). W każdym razie
głosy, że nie warto płacić za coś, co "powinno być za darmo" też się
słyszało.

Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
(czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę do odpowiedzialności
za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach można było wkład jakoś
"zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki zostaną przeznaczone na
"cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się jakoś spełnić, więc razem
z książeczką żony wyszła kwota, za którą może by się dało kupić jakiś
mały samochodzik. Do ceny mieszkania było daleko.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
A zresztą -- Singapur też jest ciekawym przypadkiem podejścia do
sprawy mieszkań. Coś wiem na ten temat, ale pewnie wiele mógłbym
się jeszcze dowiedzieć.
A co wiesz?
Że we wzorcowo zorganizowanej według liberalnych reguł gospodarce
akurat mieszkania nie podlegają regulacji rynkowej. To kontroluje
państwowo, razczej zgodnie z zasadą "każdemu według potrzeb", a nie
"każdy według swoich możliwości finansowych". Nie jest to dla mnie
żaden paradoks, bo dobra ograniczone (w Singapurze jest to przestrzeń)
zawsze wymagają regulatora. Ale szczegółów praktycznej implementacji
nie znam.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Ten koszyk był jak to u Czerwonego Kapturka -- nie mieściły się
w nim dobra trwałe, tylko samo jedzenie dla babci.
Dobra trwałe były limitowane i małodostępne (w sensie mozliwości
wejscia w posiadanie). Tak to też przecież działało. Ale ta
ograniczona dostepność nie wynikała w zasadzie z ceny.
Zależy dla kogo. To wynika z analizy prostej funkcji y = (x-c)/x,
gdzie c jest constans i oznacza stałe wydatki na żarcie (mówiono
nawet, że "wszyscy mamy jednakowe żołądki"). Wystarczyło mieć trochę
wyższe dochody, by przy permanentnm braku możliwości zakupu tego,
co sie chce, mieć poczucie, że "jest się przy forsie". I to wkurzało.

Prości ludzie o niewielkich dochodach tłumaczyli sobie, że zwyczajnie
ich nie stać, że jest to normalna sytuacja -- przed wojną też nie było
wszystkich stać na wszystko. Może to nawet moja wina, że jestem biedny?
Władza jak mogła, broniła przed wiedzą, że w krajach bez uskiego miru
równie prostych ludzi stać na o wiele więcej.
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
To mnie dołowało najbardziej -- kraj ledwie dycha, gospodarka się
sypie, ludzie by mogli coś robić, nawet pieniądze biorą, ale nikt
nie jest w stanie im pracy zorganizować i ogarnąć jakoś tego burdelu.
Na poźniejszym etapie było to MZ juz zwyczajnie nie mozliwe, bo ta
mentalność, która przebija się właśnie też w sentymentach powodowała
to, ze przeciez ci pałętający się ludzie uważali to za jakąś normę.
Czy się pałętali czy nie, mieli tyle samo płacone. Zagoniłbyś
(zorganizował) do roboty, nie sądzę, że przypadłoby to wszystkim
do gustu.
Zadziwiająco szybko stosunek do pracy zmienił się po zmianie ustroju,
a to przecież już "bardzo późny etap". Jak ludzie widzą, że praca ma
sens, że im przynosi pieniądze, a innym pożytek -- to potrafią się
zorganizować. Ale zmiany muszą być szerokie, nie da się robić ich
tylko lokalnie w jednym miejscu. Bo inaczej, po kopernikańsku, zła
organizacja wyprze dobrą.

Przypomniała mi się najbardziej surrealistyczna reklama w PRL. W samym
centrum Warszawy, na szczycie wysokiego budynku przy ul. Świętokrzyskiej
był niebieski neon -- napis "ODWIEDZAJCIE ZIEMIĘ SĄDECKĄ". Nic więcej,
sam napis. Warszawiacy się do tego przyswyczaili, przestali zauważać,
nikt nie wiedział o co chodzi, ale też nie pytał. Mnie to intrygowało,
kto i skąd miał taki pomysł od czapy.

Dowiedziałem się jak już neonu nie było. Otóż jakaś frakcja w KC (czy
jak to tam mieli zorganizowane) wymyśliła sobie, żeby trochę rozbujać
turystykę w kraju. Ludzie na wsiach mieli spore domy, mogliby je
udostępniać miastowym, trochę pieniędzy by przepłynęło do wsi z miast,
a więc w słusznym kierunku. Dzisiaj nazywamy to "agroturystyką". Do
tego potrzeba jednak ram prawnych, gwarancji, ochrony przed naciągaczami,
informacji. I reklamy każdego takiego mikrobiznesiku. Może nie od razu
Booking.com, ale choćby lokalny katalog dostępny w kiosku na dworcu.

Beton partyjny zareagował tak, że wicie rozumicie towarzysze, może wy
mawet macie rację, ale nie można tak od razu, bo nie wiadomo czy to
się przyjmie. Zróbmy więc najpierw "dla eksperymentu", bo ja wiem,
gdzieś w Nowym Sączu i okolicach. Coś więc zaczęli robić, po swojemu.
Mało na ten temat wiadomo. A z reklam został ten neon.

Jarek
--
Aż tu widzę napis -- LODY,
Taki napis, niech ja skonam!
I maszyna wprost z Zachodu,
I kolejka -- tak skręcona.
Wiesiaczek
2024-04-26 16:11:38 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.
Te książeczki też wpisywały się w cykl pod tytułem "PRL bawi się w rynek".
Trudno mi powiedzieć, ile osób to tej gry przystąpiło i założyło dzieciom
książeczki, a ilu liczyło po prostu na jakieś dawanie (np. mieszkań
słuzbowych, "kwaterunkowych", czy co tam jeszcze było). W każdym razie
głosy, że nie warto płacić za coś, co "powinno być za darmo" też się
słyszało.
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
Pierdolisz!
Wtedy nie było PLN.
Wiem, że chciałeś zabłysnąć ale tylko pierdnąłeś tanią demagogią.

Dalej tak samo, szkoda nawet cytować.
[...]
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
J.F
2024-05-10 14:47:30 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Mieszkania też były drogie, co akurat nie powinno dziwić w zniszczonym
wojną kraju. Z wyjątkiem mieszkań, co ja dawali (dawali nie zawsze swoje,
czasem komuś zabrali). Ale że własność prywatna nie została całkiem
zlikwidowana, domy i mieszkania były w obrocie. Ceny takie, że to już
w ogóle nie mieściło się w normalnym budżecie domowyn (w sensie: ile
lat trzeba odkładać z pensji starszego referenta, żeby kupić mieszkanie).
Książeczki mieszkaniowe, te sprawy? Pełen wkład chyba się dawało w miare
szybko uzyskac, tylko na samo mieszkanie czekało do usr...ej śmierci.
Te książeczki też wpisywały się w cykl pod tytułem "PRL bawi się w rynek".
Trudno mi powiedzieć, ile osób to tej gry przystąpiło i założyło dzieciom
książeczki,
Dużo.
Post by Jarosław Sokołowski
a ilu liczyło po prostu na jakieś dawanie (np. mieszkań
słuzbowych, "kwaterunkowych", czy co tam jeszcze było).
Wpłacenie na książeczkę mieszkania nie dawało :-)
Ale zawsze to jakis argument "ten kandydat/członek czeka juz 20 lat na
mieszkanie".
W dodatku jak ktoś wpłacił "pełny wkład", to się liczyło, że ma
pełny wkład wpłacony i dopłacać już nie musi.
Choć cos tam zawsze musiał, bo choćby jakis "podwyzszony standard".

Co przy okazji pokazuje jak ten socjalistyczny "rynek" działał,
ludzi było formalnie stać na dwa mieszkania
Post by Jarosław Sokołowski
W każdym razie
głosy, że nie warto płacić za coś, co "powinno być za darmo" też się
słyszało.
Być może. Na pewno, jak było potrzebne mieszkanie, to trzeba było
liczyc raczej na służbowe - niektóre zakłady miały i specjalistą
przydzielali, może kwaterunkowe - ale lista długa, na plik dolarów, bo
rynek był malutki, ale za dolary dawało się kupić.
A w spółdzielni ... kolejka długa.

Była jeszcze jedna sprawa, ze mieszkania "spółdzielcze własnosciowe"
to jednak był troche lepszy stopien własnosci i niższy czynsz
niż w "spółdzielczym lokatorskim", gdzie lokator nie wpłacał "pełnego
wkładu", ale potem płacił "za wynajem".
Post by Jarosław Sokołowski
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
(czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę do odpowiedzialności
za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach można było wkład jakoś
"zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki zostaną przeznaczone na
"cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się jakoś spełnić, więc razem
z książeczką żony wyszła kwota, za którą może by się dało kupić jakiś
mały samochodzik. Do ceny mieszkania było daleko.
Ale jednak więcej niz 6.90 PLN :-)
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
A zresztą -- Singapur też jest ciekawym przypadkiem podejścia do
sprawy mieszkań. Coś wiem na ten temat, ale pewnie wiele mógłbym
się jeszcze dowiedzieć.
A co wiesz?
Że we wzorcowo zorganizowanej według liberalnych reguł gospodarce
Oj, ta gospodarka to chyba nie zawsze taka liberalna, nie tylko w
mieszkaniach.
Fakt - znajomy mówił, ze dużym korporacjom/inwestorom nie
przeszkadzali robić interesów.
Post by Jarosław Sokołowski
akurat mieszkania nie podlegają regulacji rynkowej. To kontroluje
państwowo, razczej zgodnie z zasadą "każdemu według potrzeb", a nie
"każdy według swoich możliwości finansowych". Nie jest to dla mnie
żaden paradoks, bo dobra ograniczone (w Singapurze jest to przestrzeń)
zawsze wymagają regulatora. Ale szczegółów praktycznej implementacji
nie znam.
Przypomniała mi się najbardziej surrealistyczna reklama w PRL. W samym
centrum Warszawy, na szczycie wysokiego budynku przy ul. Świętokrzyskiej
był niebieski neon -- napis "ODWIEDZAJCIE ZIEMIĘ SĄDECKĄ". Nic więcej,
sam napis. Warszawiacy się do tego przyswyczaili, przestali zauważać,
nikt nie wiedział o co chodzi, ale też nie pytał. Mnie to intrygowało,
kto i skąd miał taki pomysł od czapy.
Dowiedziałem się jak już neonu nie było. Otóż jakaś frakcja w KC (czy
jak to tam mieli zorganizowane) wymyśliła sobie, żeby trochę rozbujać
turystykę w kraju. Ludzie na wsiach mieli spore domy, mogliby je
udostępniać miastowym, trochę pieniędzy by przepłynęło do wsi z miast,
No własnie - górali było stac na duże domy/pensjonaty, a nawet na
kilka.
Post by Jarosław Sokołowski
a więc w słusznym kierunku. Dzisiaj nazywamy to "agroturystyką". Do
tego potrzeba jednak ram prawnych, gwarancji, ochrony przed naciągaczami,
informacji. I reklamy każdego takiego mikrobiznesiku. Może nie od razu
Booking.com, ale choćby lokalny katalog dostępny w kiosku na dworcu.
W Warszawie?
Były biura Informacji Turystycznej.

A potem się okazało, ze zadne biura nie są potrzebne,
zainteresowani sami stali na dworcach i drogach, z tabliczką
"wolne pokoje".
Post by Jarosław Sokołowski
Beton partyjny zareagował tak, że wicie rozumicie towarzysze, może wy
mawet macie rację, ale nie można tak od razu, bo nie wiadomo czy to
się przyjmie. Zróbmy więc najpierw "dla eksperymentu", bo ja wiem,
gdzieś w Nowym Sączu i okolicach. Coś więc zaczęli robić, po swojemu.
Mało na ten temat wiadomo. A z reklam został ten neon.
Mi sie tam wydaje, ze wrocławski zakład pracy rodziców, wszedł
w komitywę z jakims góralem (możliwe, ze z pierwszego pokolenia),
i wynajął u nich wille/pensjonat hurtem.
Wszystkie pokoje i kuchnia, na wczasy dla pracowników.

Miał też wielki ośrodek nad morzem, na kilkaset luda, z którego mam
wrażenie nie pozostał kamien na kamieniu, czy raczej płyta na płycie.


J.
Marcin Debowski
2024-05-14 01:04:31 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
(czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę do odpowiedzialności
za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach można było wkład jakoś
"zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki zostaną przeznaczone na
"cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się jakoś spełnić, więc razem
z książeczką żony wyszła kwota, za którą może by się dało kupić jakiś
mały samochodzik. Do ceny mieszkania było daleko.
Przechodziłem podobną drogę. Po tzw. urynkowieniu, faktycznie coś się z
tych pieniędzy dało użyc, ale juz nie pamietam jaka to była ilość. Na
pewno na normalne mieszkanie nie wystarczyło. 1/3? 1/4 po tamtych
cenach...
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
A zresztą -- Singapur też jest ciekawym przypadkiem podejścia do
sprawy mieszkań. Coś wiem na ten temat, ale pewnie wiele mógłbym
się jeszcze dowiedzieć.
A co wiesz?
Że we wzorcowo zorganizowanej według liberalnych reguł gospodarce
akurat mieszkania nie podlegają regulacji rynkowej. To kontroluje
państwowo, razczej zgodnie z zasadą "każdemu według potrzeb", a nie
"każdy według swoich możliwości finansowych". Nie jest to dla mnie
żaden paradoks, bo dobra ograniczone (w Singapurze jest to przestrzeń)
zawsze wymagają regulatora. Ale szczegółów praktycznej implementacji
nie znam.
Zasadniczo chyba to prawda, przy czym jest to obwarowane taką ilością
przepisów, że nie podejmuję się rozgryzania. Czeka się parę lat. Są
odpowiednie kredyty, są mechnizmy chroniące przed spekulacyjnym wykupem
lub kupnem tańszych mieszkań przez osoby o wyższym dochodzie. Tylko tez
należy pamietac, ze to całe budownictwo uspołecznione to bardziej
odpowiada naszej wczesniejszej dzierżawie wieczystej - to jest taka
licencja na 99lat. Niby długo, ale jednak nie własność.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Dobra trwałe były limitowane i małodostępne (w sensie mozliwości
wejscia w posiadanie). Tak to też przecież działało. Ale ta
ograniczona dostepność nie wynikała w zasadzie z ceny.
Zależy dla kogo. To wynika z analizy prostej funkcji y = (x-c)/x,
gdzie c jest constans i oznacza stałe wydatki na żarcie (mówiono
nawet, że "wszyscy mamy jednakowe żołądki"). Wystarczyło mieć trochę
wyższe dochody, by przy permanentnm braku możliwości zakupu tego,
co sie chce, mieć poczucie, że "jest się przy forsie". I to wkurzało.
Prości ludzie o niewielkich dochodach tłumaczyli sobie, że zwyczajnie
ich nie stać, że jest to normalna sytuacja -- przed wojną też nie było
wszystkich stać na wszystko. Może to nawet moja wina, że jestem biedny?
Władza jak mogła, broniła przed wiedzą, że w krajach bez uskiego miru
równie prostych ludzi stać na o wiele więcej.
Nie wiem jak możemy tę część rozstrzygnąć bo nie protrafię wskazać w
swoim tamtym otoczeniu grupy, ktora istotnie by finansowo odstawała od
średniej w dół. Mogę oceniać, kto ze mną chodził do podstawowówki, czy
ogólniaka, i to wszystko była taka pewna średnia, jak i z grubsza moja.
Jesli ktoś odstawał to na plus bo rodzice byli np. prywaciarze lub na
jakimś cholera wie jakim stanowsku (kogoś ojciec np. pływał). Z drugiej
strony do domów wszystkim nie łaziłem, ale jak się z kims uczy tyle lat
to zwykle da się powiedzieć.

Jak się zacząłem, na którymś etapie interesować fotografią, to kwestia
powiekszalnika i takich tam to była kwestia znajomości, które kolega
mojego ojca miał w jakimś sklepie fotograficznym w prowincjonalnym
miasteczku gdzie mieszkał. Nie pieniędzy. A jak nie było znajomości, a
chciało się miec np. radiomagnetofon, to się polowało po jakiś bomisach
na uszkodzone/pozaklasowe. Czasem udało się coś trafić w normalnym rtv.
Post by Jarosław Sokołowski
Zadziwiająco szybko stosunek do pracy zmienił się po zmianie ustroju,
a to przecież już "bardzo późny etap". Jak ludzie widzą, że praca ma
sens, że im przynosi pieniądze, a innym pożytek -- to potrafią się
zorganizować. Ale zmiany muszą być szerokie, nie da się robić ich
tylko lokalnie w jednym miejscu. Bo inaczej, po kopernikańsku, zła
organizacja wyprze dobrą.
Widze to troche inaczej, bo sama organizacja nie wystarczy. Użytkowe
produkty prlu zawsze kojarzyły się z niską jakością. Zaoferowanie czegoś
drożej ale lepszej jakości też miało sens. A jak za drogo na rynek
wewnetrzny to ciagle tanio np. na zachodni. Może byc jedna taka fabryka
w morzu tandety i złej organizacji i dobrze działać. Czynnik niszczący
taką działalność odszedł z poprzednim ustrojem.

Z tym, że w tamtych latach to nie poszło od razu po tej lini, a nastąpił
napływ towarów nie będących na ryku. Niekoniecznie były jakościowo
lepsze za to były "zachodnie", czyli np. jakis badziew z HK, Tajwanu czy
innej Korei. Potem dopiero zaczeto bardziej dbac o jakość, wydajność
pracy i parę innych takich.
Post by Jarosław Sokołowski
Beton partyjny zareagował tak, że wicie rozumicie towarzysze, może wy
mawet macie rację, ale nie można tak od razu, bo nie wiadomo czy to
się przyjmie. Zróbmy więc najpierw "dla eksperymentu", bo ja wiem,
gdzieś w Nowym Sączu i okolicach. Coś więc zaczęli robić, po swojemu.
Mało na ten temat wiadomo. A z reklam został ten neon.
Ale tak było chyba z wiekszością reklam. One były nie po to by przyciagnąć
czy zachęcić, a żeby pokazać, że się coś reklamuje.
--
Marcin
Jarosław Sokołowski
2024-05-15 21:27:13 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad
8 PLN na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba
pamiętać, że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany
był na 6,80 PLN (czyli 68000 PLZ). Nowa władza poczuwała się trochę
do odpowiedzialności za wybryki starej, więc przy pewnych staraniach
można było wkład jakoś "zrewaloryzować" -- pod warunkiem, że środki
zostaną przeznaczone na "cele mieszkaniowe". Ten warunek udało się
jakoś spełnić, więc razem z książeczką żony wyszła kwota, za którą
może by się dało kupić jakiś mały samochodzik. Do ceny mieszkania
było daleko.
Przechodziłem podobną drogę. Po tzw. urynkowieniu, faktycznie coś
się z tych pieniędzy dało użyc, ale juz nie pamietam jaka to była
ilość. Na pewno na normalne mieszkanie nie wystarczyło. 1/3? 1/4
po tamtych cenach...
Mniej. Te nasze dwie książeczki dały może kilkanaście procent ceny
mieszkania. Ale ciekawe, że podobnie jest z pieniędzmi zgromadzonymi
jako przedpłaty na samochody. W dodatku o ile z książeczkami
mieszkaniowymi sprawa jest już zamknięta, nic się nie da wyciągnąć,
to roszczenia dotyczące przedpłat na fiaty nie wygasły, a nawet są
co roku rewaloryzowane. Procedura jest ta sama. Idzie się do banku
PKO BP, tam analizują książeczkę (wymagana jest chyba ciągłość wpłat
ratalnych), przeliczają wkład na prawnie obowizujący dziś środek
płatniczy (PLN), stwierdzają, że w którymś tam roku ta kasa wyrażała
cenę samochodu. I tak na przykład za 17 PLN (czy ile tam było wkładu
na fiata 125p) robi się dokładnie 26435 zł. Za malucha jest w tym roku
18654 zł. Jakoś tak podobnie kosztuje teraz na rynku maluch sprzedawany
jako zabytek. A za 26 tysięcy da się kupić przyzwoity samochód. Używany,
ale o niebo lepszy od złomów z FSO. Oszczędzając na samochód wyszło się
lepiej, niż zbierając na mieszkanie.
Post by Marcin Debowski
Mogę oceniać, kto ze mną chodził do podstawowówki, czy ogólniaka,
i to wszystko była taka pewna średnia, jak i z grubsza moja. Jesli
ktoś odstawał to na plus bo rodzice byli np. prywaciarze lub na
jakimś cholera wie jakim stanowsku (kogoś ojciec np. pływał).
Z drugiej strony do domów wszystkim nie łaziłem, ale jak się z
kims uczy tyle lat to zwykle da się powiedzieć.
Ja łaziłem, u nas w liceum życie towarzyskie kwitło. Ludzie z całej
Warszawy, a do tego jedna czawrta takich, co na nauki przyjechali
z reszty Polski. W ogóle nie dało się rozpoznać jak kto sytuowany.
Mojemu koledze polonistka z litości postawiła trójkę na koniec, bo
była przekonana, że jest ze wsi, i jak nie zda, to go wyrzucą ze
szkoły i będzie musiał wrócić do swoich. Oboje rodzice profesorowie,
znamienici, do dzisiaj o nich słychać. A dziadek to już w ogóle.
Chodził w za krótkich spodniach, z których dawno wyrósł, bo i kupno
czegoś do ubrania było wyzwaniem dla nieprzywykłych do systemu (za
podstawówki mieszkali w Szwajcarii). No, willę na Żoliborzu mieli,
bardziej przestronną od naszego gomułkowskiego mieszkania, ale żeby
tam jakiś przepych, to nie.
Post by Marcin Debowski
Jak się zacząłem, na którymś etapie interesować fotografią, to kwestia
powiekszalnika i takich tam to była kwestia znajomości, które kolega
mojego ojca miał w jakimś sklepie fotograficznym w prowincjonalnym
miasteczku gdzie mieszkał. Nie pieniędzy. A jak nie było znajomości, a
chciało się miec np. radiomagnetofon, to się polowało po jakiś bomisach
na uszkodzone/pozaklasowe. Czasem udało się coś trafić w normalnym rtv.
Miałem na sąsiedniej ulicy sklep fotograficzny. W latach osiemdziesiątych
powiększalniki "Krokus" były tam w zasadzie "w ciągłej sprzedaży". Ale
wcześniej to nie. Pierwsze powiększenia robiliśmy z bratem radzieckim
rzutnikiem do bajek. A zamiast kuwet "porcelanowe talerze ciotki Gieny
a Wiednia" (brat w końcu został fotografikiem i taka opowieść o jego
początkach gdzieś krąży).
Post by Marcin Debowski
Może byc jedna taka fabryka w morzu tandety i złej organizacji i dobrze
działać. Czynnik niszczący taką działalność odszedł z poprzednim ustrojem.
U samego schyłku komuny legendy krążyły o warszawskiej fabryce OMIG.
Że tam (pewnie znowu tytułem eksperymentu) wprowadzono normalny system
zarządzania, że dyrektor jakiś światły człowiek i że w ogóle. Gdyby nie
przejściowe trudności na odcinku zaopatrzenia w gazy szlachetne, to by
pewnie powstał neon "ODWIEDZAJCIE OMIG".

Fabrykę znałem juą wcześniej, bo we wspomnianym liceum wpadli na
skąd inąd ciekawy pomysł, by zamiast lekcji ZPT przez jeden semestr
wysyłać nas tam raz w tygodniu na szychtę. Że niby wychowanie przez
pracę. Zetpetologii może trochę liznąłem, ale najważniejsza była dla
mnie lekcja wychowania obywaltelskiego. Już jako licealista zobaczyłem,
że to wszystko musi piehdolnąć.
--
Jarek
J.F
2024-05-22 15:31:10 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Post by Jarosław Sokołowski
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad
8 PLN na książeczce mieszkaniowej.
Przechodziłem podobną drogę. Po tzw. urynkowieniu, faktycznie coś
się z tych pieniędzy dało użyc, ale juz nie pamietam jaka to była
ilość. Na pewno na normalne mieszkanie nie wystarczyło. 1/3? 1/4
po tamtych cenach...
Mniej. Te nasze dwie książeczki dały może kilkanaście procent ceny
mieszkania. Ale ciekawe, że podobnie jest z pieniędzmi zgromadzonymi
jako przedpłaty na samochody. W dodatku o ile z książeczkami
mieszkaniowymi sprawa jest już zamknięta, nic się nie da wyciągnąć,
A kiedy zamknęli?
Post by Jarosław Sokołowski
to roszczenia dotyczące przedpłat na fiaty nie wygasły, a nawet są
co roku rewaloryzowane. Procedura jest ta sama. Idzie się do banku
PKO BP, tam analizują książeczkę (wymagana jest chyba ciągłość wpłat
ratalnych),
IMO - wpłaty się dawno temu skończyły.
Post by Jarosław Sokołowski
przeliczają wkład na prawnie obowizujący dziś środek
płatniczy (PLN), stwierdzają, że w którymś tam roku ta kasa wyrażała
cenę samochodu. I tak na przykład za 17 PLN (czy ile tam było wkładu
na fiata 125p) robi się dokładnie 26435 zł. Za malucha jest w tym roku
18654 zł.
Wow. W miare przyzwoita kwota.

No ale cóż - państwo obiecało, państwo powinno spełnić.

P.S. https://otoev.pl/modele-ev/fiat/fiat_topolino_ev/cennik

Na 41% starczy ...
Post by Jarosław Sokołowski
Jakoś tak podobnie kosztuje teraz na rynku maluch sprzedawany
jako zabytek. A za 26 tysięcy da się kupić przyzwoity samochód. Używany,
ale o niebo lepszy od złomów z FSO. Oszczędzając na samochód wyszło się
lepiej, niż zbierając na mieszkanie.
Ale i tak chyba stratnie. Choc na czym nie było straty ...
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Mogę oceniać, kto ze mną chodził do podstawowówki, czy ogólniaka,
i to wszystko była taka pewna średnia, jak i z grubsza moja. Jesli
ktoś odstawał to na plus bo rodzice byli np. prywaciarze lub na
jakimś cholera wie jakim stanowsku (kogoś ojciec np. pływał).
To znowu nie jest nie wiadomo jakie stanowisko, bo mógł być zwykłym
marynarzem, a nie kapitanem :-)
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Jak się zacząłem, na którymś etapie interesować fotografią, to kwestia
powiekszalnika i takich tam to była kwestia znajomości, które kolega
mojego ojca miał w jakimś sklepie fotograficznym w prowincjonalnym
miasteczku gdzie mieszkał. Nie pieniędzy. A jak nie było znajomości, a
chciało się miec np. radiomagnetofon, to się polowało po jakiś bomisach
na uszkodzone/pozaklasowe. Czasem udało się coś trafić w normalnym rtv.
Miałem na sąsiedniej ulicy sklep fotograficzny. W latach osiemdziesiątych
powiększalniki "Krokus" były tam w zasadzie "w ciągłej sprzedaży". Ale
wcześniej to nie. Pierwsze powiększenia robiliśmy z bratem radzieckim
rzutnikiem do bajek. A zamiast kuwet "porcelanowe talerze ciotki Gieny
a Wiednia" (brat w końcu został fotografikiem i taka opowieść o jego
początkach gdzieś krąży).
Miałem Krokusa, miałem kuwety ... ale to faktycznie już lata 80-te.
Radiomagnetofon to nie był nie wiadomo jaki luksus, ale jak wszystko -
trzeba było upolować.
Luksus to była "wieża", i troche kosztowała.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Może byc jedna taka fabryka w morzu tandety i złej organizacji i dobrze
działać. Czynnik niszczący taką działalność odszedł z poprzednim ustrojem.
U samego schyłku komuny legendy krążyły o warszawskiej fabryce OMIG.
Że tam (pewnie znowu tytułem eksperymentu) wprowadzono normalny system
zarządzania, że dyrektor jakiś światły człowiek i że w ogóle. Gdyby nie
przejściowe trudności na odcinku zaopatrzenia w gazy szlachetne, to by
pewnie powstał neon "ODWIEDZAJCIE OMIG".
Fabrykę znałem juą wcześniej, bo we wspomnianym liceum wpadli na
skąd inąd ciekawy pomysł, by zamiast lekcji ZPT przez jeden semestr
wysyłać nas tam raz w tygodniu na szychtę.
Ja miałem w podstawówce warsztaty w szkole zawodowej/technikum
mechanicznym. Tokarki, frezarki, itp.
Post by Jarosław Sokołowski
Że niby wychowanie przez pracę. Zetpetologii może trochę liznąłem, ale najważniejsza była dla
mnie lekcja wychowania obywaltelskiego. Już jako licealista zobaczyłem,
że to wszystko musi piehdolnąć.
To ZPT było i jest w programie szkoły. Ogólnie chyba słusznie, ale
trudnosci są. Można robić karmniki dla ptaków, można latawce, można
się dogadać z pobliską zawodówką :-)
Można kurs gotowania czy szycia, można serwis roweru (tylko dziś
rodzice narzekają, że co chwila "z tym idź do serwisu").
W liceum miałem pod nazwą ZPT laboratorium z fizyki.

A za to na studiach ... chyba 3 rok elektroniki, czas na praktykę,
niektórych wysłali do Elwro, cos tam zobaczyli ciekawego,
innych do Polaru (pralki) i Wrozametu (kuchenki gazowe).
W Polarze, to mieli zajęcie prawie branżowe - kopali rów pod kabel
energetyczny. We wrozamecie postawiono ich na taśmie.
Komuś się chyba pomyliły praktyki zawodowe i "robotnicze" - było
wcześniej takie pojęcie, żeby się inteligencja zapoznała z klasą
robotniczą :-) Ale za opisywanych czasów to już było przebrzmiałe,
ominęła mnie ta przyjemność ... no prawie jak widać :-)

Zakończyło się ... można by to nazwać strajkiem :-)

J.
Jarosław Sokołowski
2024-05-22 18:06:04 UTC
Permalink
Post by J.F
Post by Jarosław Sokołowski
Mniej. Te nasze dwie książeczki dały może kilkanaście procent ceny
mieszkania. Ale ciekawe, że podobnie jest z pieniędzmi zgromadzonymi
jako przedpłaty na samochody. W dodatku o ile z książeczkami
mieszkaniowymi sprawa jest już zamknięta, nic się nie da wyciągnąć,
A kiedy zamknęli?
Jakoś bardzo szybko. Pamiętam, że był ogłoszony termin, do kiedy można.
Musieliśmy się z tym szybko uwijać.
Post by J.F
Post by Jarosław Sokołowski
to roszczenia dotyczące przedpłat na fiaty nie wygasły, a nawet są
co roku rewaloryzowane. Procedura jest ta sama. Idzie się do banku
PKO BP, tam analizują książeczkę (wymagana jest chyba ciągłość wpłat
ratalnych),
IMO - wpłaty się dawno temu skończyły.
Kończyły się po osięgnięciu zakładanej wysokości wkładu. Czyli dawno.
Z tą ciągłością chodzi o to, by odsiać tych, co zwątpili i wpłat
poniechali. Późniejsza dopłata trzech złotych nic już nie daje.
Post by J.F
Post by Jarosław Sokołowski
I tak na przykład za 17 PLN (czy ile tam było wkładu na fiata 125p)
robi się dokładnie 26435 zł. Za malucha jest w tym roku 18654 zł.
Wow. W miare przyzwoita kwota.
Nie wiem jak to wyliczyli, ale może tak, że tyle dzisiaj byłby wart
nowy samochód tej jeakości, gdyby był produkowany.
Post by J.F
No ale cóż - państwo obiecało, państwo powinno spełnić.
No właśnie, ciągłość została zachowana. Jej zerwanie spowodowałoby
więcej problemów, niż suma wszystkich tego typu kosztów, jakie trzeba
było ponieść.
Post by J.F
Post by Jarosław Sokołowski
Jakoś tak podobnie kosztuje teraz na rynku maluch sprzedawany jako
zabytek. A za 26 tysięcy da się kupić przyzwoity samochód. Używany,
ale o niebo lepszy od złomów z FSO. Oszczędzając na samochód wyszło
się lepiej, niż zbierając na mieszkanie.
Ale i tak chyba stratnie. Choc na czym nie było straty ...
Przede wszystkim strata czasu. 44 lat konkretnie. Choć i tak w miarę
szybko udało się odrobić wynikające z tego straty.
--
Jarek
Marcin Debowski
2024-05-31 03:16:32 UTC
Permalink
Post by J.F
To ZPT było i jest w programie szkoły. Ogólnie chyba słusznie, ale
trudnosci są. Można robić karmniki dla ptaków, można latawce, można
się dogadać z pobliską zawodówką :-)
Można kurs gotowania czy szycia, można serwis roweru (tylko dziś
rodzice narzekają, że co chwila "z tym idź do serwisu").
Nawet nie pamietam co miałem na ZPT w podstawówce. Jakies pilnikowanie
czy rżnięcie w imadle z tego wszystkiego pamietam.
Post by J.F
A za to na studiach ... chyba 3 rok elektroniki, czas na praktykę,
niektórych wysłali do Elwro, cos tam zobaczyli ciekawego,
innych do Polaru (pralki) i Wrozametu (kuchenki gazowe).
W Polarze, to mieli zajęcie prawie branżowe - kopali rów pod kabel
energetyczny. We wrozamecie postawiono ich na taśmie.
Komuś się chyba pomyliły praktyki zawodowe i "robotnicze" - było
wcześniej takie pojęcie, żeby się inteligencja zapoznała z klasą
robotniczą :-) Ale za opisywanych czasów to już było przebrzmiałe,
ominęła mnie ta przyjemność ... no prawie jak widać :-)
U mnie tez to tak w sumie trochę wyglądało. Ale na studenckim poziomie
zawodowego wykształcenia to zasadniczo wszystko co lezało w pobliżu
uszło. Sam zaliczyłem Stilon w Gorzowie z produkcja poliamidu i
pozaklasowymi kasetami, których sobie w sklepiku zakładowym trochę
nakupowałęm. Poza tym, było przetwórstwo tworzyw sztucznych w Tachowie w
Czechosłowacji, ale też wytwórnia panewek w Bimecie w Gdańsku, gdzie
babki odwalały szalenie fascynującą robotę na maszynach do panewek, za to
faceci, coś z ogólnej obsługi maszyn i produkcji.
--
Marcin
Marcin Debowski
2024-05-31 02:57:50 UTC
Permalink
Aj. Zaniedbuję tę grupę. Przepraszam za późną odpowiedź.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Przechodziłem podobną drogę. Po tzw. urynkowieniu, faktycznie coś
się z tych pieniędzy dało użyc, ale juz nie pamietam jaka to była
ilość. Na pewno na normalne mieszkanie nie wystarczyło. 1/3? 1/4
po tamtych cenach...
Mniej. Te nasze dwie książeczki dały może kilkanaście procent ceny
mieszkania. Ale ciekawe, że podobnie jest z pieniędzmi zgromadzonymi
jako przedpłaty na samochody. W dodatku o ile z książeczkami
mieszkaniowymi sprawa jest już zamknięta, nic się nie da wyciągnąć,
to roszczenia dotyczące przedpłat na fiaty nie wygasły, a nawet są
co roku rewaloryzowane. Procedura jest ta sama. Idzie się do banku
Ciekawe. Jakas specustawa to uregulowała, lub własnie nie?
Post by Jarosław Sokołowski
PKO BP, tam analizują książeczkę (wymagana jest chyba ciągłość wpłat
ratalnych), przeliczają wkład na prawnie obowizujący dziś środek
płatniczy (PLN), stwierdzają, że w którymś tam roku ta kasa wyrażała
cenę samochodu. I tak na przykład za 17 PLN (czy ile tam było wkładu
na fiata 125p) robi się dokładnie 26435 zł. Za malucha jest w tym roku
O, dość ładna sumka mimo wszystko. Tzn. ładna jak się zkonfrontuje
oczekiwania i zapomni ile to już lat, i jeszcze parę innych rzeczy.
Post by Jarosław Sokołowski
18654 zł. Jakoś tak podobnie kosztuje teraz na rynku maluch sprzedawany
jako zabytek. A za 26 tysięcy da się kupić przyzwoity samochód. Używany,
ale o niebo lepszy od złomów z FSO. Oszczędzając na samochód wyszło się
lepiej, niż zbierając na mieszkanie.
Post by Marcin Debowski
Mogę oceniać, kto ze mną chodził do podstawowówki, czy ogólniaka,
i to wszystko była taka pewna średnia, jak i z grubsza moja. Jesli
ktoś odstawał to na plus bo rodzice byli np. prywaciarze lub na
jakimś cholera wie jakim stanowsku (kogoś ojciec np. pływał).
Z drugiej strony do domów wszystkim nie łaziłem, ale jak się z
kims uczy tyle lat to zwykle da się powiedzieć.
Ja łaziłem, u nas w liceum życie towarzyskie kwitło. Ludzie z całej
Warszawy, a do tego jedna czawrta takich, co na nauki przyjechali
z reszty Polski. W ogóle nie dało się rozpoznać jak kto sytuowany.
Mojemu koledze polonistka z litości postawiła trójkę na koniec, bo
była przekonana, że jest ze wsi, i jak nie zda, to go wyrzucą ze
szkoły i będzie musiał wrócić do swoich. Oboje rodzice profesorowie,
znamienici, do dzisiaj o nich słychać. A dziadek to już w ogóle.
Chodził w za krótkich spodniach, z których dawno wyrósł, bo i kupno
czegoś do ubrania było wyzwaniem dla nieprzywykłych do systemu (za
podstawówki mieszkali w Szwajcarii). No, willę na Żoliborzu mieli,
bardziej przestronną od naszego gomułkowskiego mieszkania, ale żeby
tam jakiś przepych, to nie.
U nas (Bydgoszcz) była grupka dzieci rodziców skoszarowanych w jakiejś
jednostce, dowożona z 15km codziennie osinobusem. Poza tym jedna
dziewczyna dojeżdżała z wioski. Reszta mieszkała po dalszej lub bliższej
okolcy szkoły.
Post by Jarosław Sokołowski
Miałem na sąsiedniej ulicy sklep fotograficzny. W latach osiemdziesiątych
powiększalniki "Krokus" były tam w zasadzie "w ciągłej sprzedaży". Ale
wcześniej to nie. Pierwsze powiększenia robiliśmy z bratem radzieckim
rzutnikiem do bajek. A zamiast kuwet "porcelanowe talerze ciotki Gieny
a Wiednia" (brat w końcu został fotografikiem i taka opowieść o jego
początkach gdzieś krąży).
2 sklepy fotograficzne, w których niewiele było, no ale był Foton z
chemią, papierami, błonami. Też zaczynałem projektorem, ale już była to Ania.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by Marcin Debowski
Może byc jedna taka fabryka w morzu tandety i złej organizacji i dobrze
działać. Czynnik niszczący taką działalność odszedł z poprzednim ustrojem.
U samego schyłku komuny legendy krążyły o warszawskiej fabryce OMIG.
Że tam (pewnie znowu tytułem eksperymentu) wprowadzono normalny system
zarządzania, że dyrektor jakiś światły człowiek i że w ogóle. Gdyby nie
przejściowe trudności na odcinku zaopatrzenia w gazy szlachetne, to by
pewnie powstał neon "ODWIEDZAJCIE OMIG".
Ci? http://www.omig.com.pl/?M=5664

Strona jakby z początków milenium. W sumie dobrze świadczy, że nadal
istnieją.
Post by Jarosław Sokołowski
Fabrykę znałem juą wcześniej, bo we wspomnianym liceum wpadli na
skąd inąd ciekawy pomysł, by zamiast lekcji ZPT przez jeden semestr
wysyłać nas tam raz w tygodniu na szychtę. Że niby wychowanie przez
pracę. Zetpetologii może trochę liznąłem, ale najważniejsza była dla
mnie lekcja wychowania obywaltelskiego. Już jako licealista zobaczyłem,
że to wszystko musi piehdolnąć.
ZPT to u mnie wyłącznie podstawówka. W liceum z mniej ortodoksyjnych
przedmiotów to tylko była informatyka pod postacią dziurkarki taśm do
jakiejś Odry. Rzeczona Odra, przebywała permanentnie w pobliskim
technikum elektronicznym.
--
Marcin
Wiesiaczek
2024-05-14 03:36:52 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
Idiota Sokołowski kupił sobie samochód za 6.80 zł :)))

Że tu takie pojeby piszą to aż dziw bierze.

Kurwa! Propaganda też ma jakieś granice!
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
J.F
2024-05-22 15:33:30 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by Jarosław Sokołowski
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
Idiota Sokołowski kupił sobie samochód za 6.80 zł :)))
Że tu takie pojeby piszą to aż dziw bierze.
Kurwa! Propaganda też ma jakieś granice!
No ale tak było.
Tzn nie tak, że można było kupić za tyle, tylko jak ktoś miał odłożone
tych kilkadziesiąt tys, to potem został z kilkoma zł ..

Ale przedpłaty to akurat rewaloryzowali.

J.
Wiesiaczek
2024-05-22 16:02:04 UTC
Permalink
Post by J.F
Post by Wiesiaczek
Post by Jarosław Sokołowski
Ja w latach dziewięćdziesiątych wylądowałem z wkładem nieco ponad 8 PLN
na książeczce mieszkaniowej. Brzmi śmiesznie, ale trzeba pamiętać,
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
Idiota Sokołowski kupił sobie samochód za 6.80 zł :)))
Że tu takie pojeby piszą to aż dziw bierze.
Kurwa! Propaganda też ma jakieś granice!
No ale tak było.
Tzn nie tak, że można było kupić za tyle,
No to nie pierdol głupot!

Nie podobało ci się życie w wolnym i suwerennym kraju to żyjesz dziś jak
niewolnik, Twój wybór.
Ale pierdolenie propagandowe zostaw sobie na spotkanie partyjne, a tutaj
młodzież czyta!
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wiele informacji, które przekazują Polskie i Amerykańskie media i
przedstawiciele władzy, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie
doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony USA i
Rzeczpospolitej Polskiej.
FEniks
2024-05-24 12:09:45 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Nie podobało ci się życie w wolnym i suwerennym kraju to żyjesz dziś jak
niewolnik, Twój wybór.
Zawsze można poprosić o azyl na Białorusi.

--
Ewa
Wiesiaczek
2024-05-24 14:19:14 UTC
Permalink
Post by FEniks
Post by Wiesiaczek
Nie podobało ci się życie w wolnym i suwerennym kraju to żyjesz dziś
jak niewolnik, Twój wybór.
Zawsze można poprosić o azyl na Białorusi.
--
Ewa
Fakt, jak widać można.
Ale ja jestem przywiązany sentymentalnie do mojej daczy w podkarpackim
lesie.

Tak jak żuczek:
Tato, dlaczego my żyjemy w tym gównie?
Bo to jest nasz ojczyzna synku.
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wiele informacji, które przekazują Polskie i Amerykańskie media i
przedstawiciele władzy, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie
doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony USA i
Rzeczpospolitej Polskiej.
FEniks
2024-05-24 19:29:04 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Fakt, jak widać można.
Ale ja jestem przywiązany sentymentalnie do mojej daczy w podkarpackim
lesie.
Relikt czasów, które opiewasz?
Post by Wiesiaczek
Tato, dlaczego my żyjemy w tym gównie?
Bo to jest nasz ojczyzna synku.
To widzę, że przede wszystkim jesteś niewolnikiem własnych wartości.

Ewa
Wiesiaczek
2024-05-25 03:59:24 UTC
Permalink
Post by FEniks
Post by Wiesiaczek
Fakt, jak widać można.
Ale ja jestem przywiązany sentymentalnie do mojej daczy w podkarpackim
lesie.
Relikt czasów, które opiewasz?
Można tak powiedzieć. Odbudowałem domek dziadków i mam tu wszystko,
czego mi potrzeba :)
Gdyby Cię kiedyś przywiało w okolice to zapraszam :)
Post by FEniks
Post by Wiesiaczek
Tato, dlaczego my żyjemy w tym gównie?
Bo to jest nasz ojczyzna synku.
To widzę, że przede wszystkim jesteś niewolnikiem własnych wartości.
Ewa
Własne wartości są najważniejsze i wcale się tego nie wstydzę :)
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wiele informacji, które przekazują Polskie i Amerykańskie media i
przedstawiciele władzy, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie
doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony USA i
Rzeczpospolitej Polskiej.
Wiesiaczek
2024-05-22 16:11:02 UTC
Permalink
W dniu 22.05.2024 o 17:33, J.F pisze:
...
Post by J.F
Post by Wiesiaczek
Post by Jarosław Sokołowski
że samochód Fiat 126P na początku produkcji wyceniany był na 6,80 PLN
Idiota Sokołowski kupił sobie samochód za 6.80 zł :)))
Że tu takie pojeby piszą to aż dziw bierze.
Kurwa! Propaganda też ma jakieś granice!
No ale tak było.
Tzn nie tak, że można było kupić za tyle, tylko jak ktoś miał odłożone
tych kilkadziesiąt tys, to potem został z kilkoma zł ..
No i robienie z siebie idioty też powinno mieć swoje granice.


W PRL-u zarobki nigdy nie były (znacząco) niższe niż 2000 zł.

To co? Za przeciętną pensję każdy mógł sobie kupić 300 samochodów?!

Jesteś pojeb i tyle!
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wiele informacji, które przekazują Polskie i Amerykańskie media i
przedstawiciele władzy, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie
doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony USA i
Rzeczpospolitej Polskiej.
Jarosław Sokołowski
2024-05-22 18:10:18 UTC
Permalink
Post by J.F
Tzn nie tak, że można było kupić za tyle, tylko jak ktoś miał
odłożone tych kilkadziesiąt tys, to potem został z kilkoma zł ..
Jak miał odłożone (w skarpecie lub sienniku) kilkadziesiąt tysięcy,
to zostawał z niczym. Bo mogło mu się nawet nie chcieć iść do banku
by wymienić bilety Narodowego Banku Polskiego na kilka monet.

Ale jak miał na rachunku bankowym 170 tysięcy PLZ, to mu 1 stycznia
1995 roku przepisali to na 17 PLN. Jeśli dodatkowo rachunek ten był
związany z oszczędzaniem na samochód, to przyszedł w końcu czas,
że ten samochód mógł za to kupić. I to nawet lepszy niż myślał, gdy
zaczynał oszczędzanie, bo używanego volkswagena, a nie nowego fiata
125p.

Co ciekawe, mimo że "książeczki samochodowe" miały materialną postać
i wszystkim się wydawało, że to na nich są oszczędności, to PKO BP
ma kopię wszystkiego w swoim systemie. W tym roku po raz kolejny
podali, ile jeszcze takich zapomnianych dokumentów może leżeć gdzieś
na dnie szuflad. Coś koło trzystu zdaje się.
--
Jarek
Wiesiaczek
2024-03-30 11:47:27 UTC
Permalink
W dniu 28.03.2024 o 15:17, Jarosław Sokołowski pisze:
...
Wbrew temu, co ględzą różni sklerotycy, nie jest to *aż tak* drogie jak za PRL.
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
...

Poproszę o link do tych roczników statystycznych, bo ni ch... nie mogę
rozwiać swoich wątpliwości.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
StefanO
2024-04-03 15:11:35 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
...
Wbrew temu, co ględzą różni sklerotycy, nie jest to *aż tak* drogie jak za PRL.
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
...
Poproszę o link do tych roczników statystycznych, bo ni ch... nie mogę
rozwiać swoich wątpliwości.
np takie
https://zbc.ksiaznica.szczecin.pl/dlibra/publication/25853/edition/27717/content
pozdr Stefan
A poza tym wpisanie formułki Rocznik Statystyczny 195x zasypuje linkami
FEniks
2024-04-03 17:57:53 UTC
Permalink
Post by StefanO
Post by Wiesiaczek
...
Wbrew temu, co ględzą różni sklerotycy, nie jest to *aż tak* drogie jak za PRL.
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
...
Poproszę o link do tych roczników statystycznych, bo ni ch... nie mogę
rozwiać swoich wątpliwości.
np takie
https://zbc.ksiaznica.szczecin.pl/dlibra/publication/25853/edition/27717/content
pozdr Stefan
 A poza tym wpisanie formułki Rocznik Statystyczny 195x  zasypuje linkami
Żeby rozstrzygnąć, czy "tanio czy "drogo", to trzeba by zobaczyć średnie
zarobki. Natomiast porównanie niektórych cen zdumiewa - polędwica wołowa
tańsza od schabu?! Cielęcina o połowę tańsza od wołowiny?! Niesamowite!
Chyba dlatego, że po prostu te mięsa nie były dostępne. Lub dostępne
tylko dla wybranych, którym teraz do tamtych czasów tak tęskno.
Jarosław Sokołowski
2024-04-03 19:01:04 UTC
Permalink
Post by FEniks
Post by StefanO
Post by Wiesiaczek
Poproszę o link do tych roczników statystycznych, bo ni ch... nie mogę
rozwiać swoich wątpliwości.
np takie
https://zbc.ksiaznica.szczecin.pl/dlibra/publication/25853/edition/27717/content
pozdr Stefan
 A poza tym wpisanie formułki Rocznik Statystyczny 195x zasypuje linkami
Żeby rozstrzygnąć, czy "tanio czy "drogo", to trzeba by zobaczyć średnie
zarobki.
Przecież roczniki statystyczne podają też informacje o płacach. Ci, którzy
mają obrzydzenie do papierowych źródeł, mogą skorzystać z Wikipedii i linku
do skanu całego rocznika 1955 z hasła "Rocznik Statystyczy Reczpospolitej
Polskiej". Tam na stronach 90-91 można przeczytać, że inżynier w kopalni
brał 2630 zł, a robotnik w przemyśle lekkim 839 zł -- to naprzykład prządka
z Łodzi (kolejny mit, że wszyscy równo zarabiali). Pamiętajmy przy tym,
że to są płace "ministerialne", a nie każdy mógł liczyć na tego typu
zatrudnienie (tak, tak, nie było wtedy bezrobocia, wcale a wcale).
Post by FEniks
Natomiast porównanie niektórych cen zdumiewa - polędwica wołowa tańsza
od schabu?! Cielęcina o połowę tańsza od wołowiny?! Niesamowite!
Dopatyrywanie się logiki w takich rozporządzeniach jest trudem daremnym.
Post by FEniks
Chyba dlatego, że po prostu te mięsa nie były dostępne. Lub dostępne
tylko dla wybranych, którym teraz do tamtych czasów tak tęskno.
Tych nie warto przekonywyać, bo tacy "ni ch... nie mają wątpliwości".
Wszystkim innym lekcja historii powinna przynieść pożytek.

Jarek
--
Nadzieja świta i nieodkryta
ziemia się w dali uśmiecha
Aż ci się wszystko zmieni w stół,
miskę, w drzwi, w tapczan, w szafę z orzecha...
Wiesiaczek
2024-04-04 16:28:08 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Post by FEniks
Post by StefanO
Post by Wiesiaczek
Poproszę o link do tych roczników statystycznych, bo ni ch... nie mogę
rozwiać swoich wątpliwości.
np takie
https://zbc.ksiaznica.szczecin.pl/dlibra/publication/25853/edition/27717/content
pozdr Stefan
 A poza tym wpisanie formułki Rocznik Statystyczny 195x zasypuje linkami
Żeby rozstrzygnąć, czy "tanio czy "drogo", to trzeba by zobaczyć średnie
zarobki.
Przecież roczniki statystyczne podają też informacje o płacach. Ci, którzy
mają obrzydzenie do papierowych źródeł, mogą skorzystać z Wikipedii i linku
do skanu całego rocznika 1955 z hasła "Rocznik Statystyczy Reczpospolitej
Polskiej". Tam na stronach 90-91 można przeczytać, że inżynier w kopalni
brał 2630 zł, a robotnik w przemyśle lekkim 839 zł -- to naprzykład prządka
z Łodzi (kolejny mit, że wszyscy równo zarabiali). Pamiętajmy przy tym,
że to są płace "ministerialne", a nie każdy mógł liczyć na tego typu
zatrudnienie (tak, tak, nie było wtedy bezrobocia, wcale a wcale).
Co to są te "płace ministerialne"?
Sam to wymyśliłeś?
Post by Jarosław Sokołowski
Post by FEniks
Natomiast porównanie niektórych cen zdumiewa - polędwica wołowa tańsza
od schabu?! Cielęcina o połowę tańsza od wołowiny?! Niesamowite!
Dopatyrywanie się logiki w takich rozporządzeniach jest trudem daremnym.
No, chyba że ktoś jest choćby średnio rozgarnięty.
Post by Jarosław Sokołowski
Post by FEniks
Chyba dlatego, że po prostu te mięsa nie były dostępne. Lub dostępne
tylko dla wybranych, którym teraz do tamtych czasów tak tęskno.
Tych nie warto przekonywyać, bo tacy "ni ch... nie mają wątpliwości".
Wszystkim innym lekcja historii powinna przynieść pożytek.
I wice wersja!
--
Wiesiaczek - dziś z podkarpackiej wsi
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Wiesiaczek
2024-04-04 16:23:52 UTC
Permalink
Post by FEniks
Post by StefanO
Post by Wiesiaczek
...
Wbrew temu, co ględzą różni sklerotycy, nie jest to *aż tak* drogie jak za PRL.
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
...
Poproszę o link do tych roczników statystycznych, bo ni ch... nie
mogę rozwiać swoich wątpliwości.
np takie
https://zbc.ksiaznica.szczecin.pl/dlibra/publication/25853/edition/27717/content
pozdr Stefan
  A poza tym wpisanie formułki Rocznik Statystyczny 195x  zasypuje
linkami
Żeby rozstrzygnąć, czy "tanio czy "drogo", to trzeba by zobaczyć średnie
zarobki. Natomiast porównanie niektórych cen zdumiewa - polędwica wołowa
tańsza od schabu?!
Tak było, przecież to oficjalne dane. I co teraz?


Cielęcina o połowę tańsza od wołowiny?! Niesamowite!

Zdziwisz się, gdy zauważysz, że sery były zdecydowanie tańsze od mięsa.
Z rybami podobnie.
Cuda panie! :)))
Post by FEniks
Chyba dlatego, że po prostu te mięsa nie były dostępne. Lub dostępne
tylko dla wybranych, którym teraz do tamtych czasów tak tęskno.
Nieprawda, wołowina leżała w każdym sklepie. Wystarczy zauważyć, że
mięso wołowe traktowano jako gorsze od wieprzowiny i jest to nawet
widoczne na kartkach z czasów Solidarności.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Wiesiaczek
2024-04-04 16:17:19 UTC
Permalink
Post by StefanO
Post by Wiesiaczek
...
Wbrew temu, co ględzą różni sklerotycy, nie jest to *aż tak* drogie jak za PRL.
Bo żywność za komuny była po prostu droga. Pamięć zbiorowa przechowała
to inaczej, ja też kiedyś uległem złudzeniu -- jednak wizyta w czytelni
i lektura roczników statystycznych rozwiewa wszelkie wątpliwości.
...
Poproszę o link do tych roczników statystycznych, bo ni ch... nie mogę
rozwiać swoich wątpliwości.
np takie
https://zbc.ksiaznica.szczecin.pl/dlibra/publication/25853/edition/27717/content
pozdr Stefan
 A poza tym wpisanie formułki Rocznik Statystyczny 195x  zasypuje linkami
No to jak widzę:
1 kg mąki - 1,08 zł
1 kg chleba - 0.96 zł
1 kg schabu wieprzowego - 14,10 zł
1 kg polędwicy wołowej - 12,00 zł
1 kg salami - 25.00 zł
1 kg szynki wędzonej - 18,00 zł
i t.d.

No i dalej mam te wątpliwości, tym bardziej, że powyższe ceny są cenami
maksymalnymi.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
FEniks
2024-03-28 17:34:36 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Ponownie mam podobne odczucia - bardzo trudno dostać obecnie takie,
które smakują jak te dawne. Jeszcze z 15 lat temu jakby nie było z tym
wiekszego problemu. W tej chwili trzeba trafić. A rok temu, jak się
tradycyjnie zaopatrywałem na powrót do terenów bezkiełbasowych to
niestety nie trafiłem. Najpierw kupiłem sobie jakies dziwne drobiowe z
tzw. metra, i to w ogóle była porażka - mam wrażenie, że część wytwórców
uważa, że jak zmniejszą średnicę i wpakują w to coś w stylu śląskiej, to
już jest kabanos. A potem na powrót nakupowałem w zgrzewkach, chyba
jakiś Morlin, ale nie tylko, i generalnie to nie było to.
Wtrącę tu swoje 3 grosze - całkiem niezłe są kabanosy z Krakusa, ale nie
te cieniutkie z dodatkami smakowymi, a te grubsze, "tradycyjne" czy
"klasyczne" się zwą, pakowane próżniowo bodajże po 6 sztuk, czuć w nich
kminek. Niestety odkąd weszły do sieciówek, to jakby lekko tracą na
jakości. Poza tym trzeba poszukiwać u lokalnych małych producentów. Od
czasu do czasu w "moim" osiedlowym mięsnym kupuję takie, też dobre, choć
generalnie wędlin kupuję bardzo mało.

Ewa
Marcin Debowski
2024-03-30 03:08:35 UTC
Permalink
Post by FEniks
Post by Marcin Debowski
Ponownie mam podobne odczucia - bardzo trudno dostać obecnie takie,
które smakują jak te dawne. Jeszcze z 15 lat temu jakby nie było z tym
wiekszego problemu. W tej chwili trzeba trafić. A rok temu, jak się
tradycyjnie zaopatrywałem na powrót do terenów bezkiełbasowych to
niestety nie trafiłem. Najpierw kupiłem sobie jakies dziwne drobiowe z
tzw. metra, i to w ogóle była porażka - mam wrażenie, że część wytwórców
uważa, że jak zmniejszą średnicę i wpakują w to coś w stylu śląskiej, to
już jest kabanos. A potem na powrót nakupowałem w zgrzewkach, chyba
jakiś Morlin, ale nie tylko, i generalnie to nie było to.
Wtrącę tu swoje 3 grosze - całkiem niezłe są kabanosy z Krakusa, ale nie
te cieniutkie z dodatkami smakowymi, a te grubsze, "tradycyjne" czy
"klasyczne" się zwą, pakowane próżniowo bodajże po 6 sztuk, czuć w nich
kminek. Niestety odkąd weszły do sieciówek, to jakby lekko tracą na
jakości. Poza tym trzeba poszukiwać u lokalnych małych producentów. Od
czasu do czasu w "moim" osiedlowym mięsnym kupuję takie, też dobre, choć
generalnie wędlin kupuję bardzo mało.
Zwrócę następnym razem uwagę. Te cienkie (dowolnego sortu) to już w tej
chwili eliminuję w przedbiegach. No chyba, że nie dam rady znaleźć
Krakusa. Konkurencja na Pomorzu wydaje się być zajadła.
--
Marcin
Robert Wańkowski
2024-03-30 22:04:44 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by FEniks
Post by Marcin Debowski
Ponownie mam podobne odczucia - bardzo trudno dostać obecnie takie,
które smakują jak te dawne. Jeszcze z 15 lat temu jakby nie było z tym
wiekszego problemu. W tej chwili trzeba trafić. A rok temu, jak się
tradycyjnie zaopatrywałem na powrót do terenów bezkiełbasowych to
niestety nie trafiłem. Najpierw kupiłem sobie jakies dziwne drobiowe z
tzw. metra, i to w ogóle była porażka - mam wrażenie, że część wytwórców
uważa, że jak zmniejszą średnicę i wpakują w to coś w stylu śląskiej, to
już jest kabanos. A potem na powrót nakupowałem w zgrzewkach, chyba
jakiś Morlin, ale nie tylko, i generalnie to nie było to.
Wtrącę tu swoje 3 grosze - całkiem niezłe są kabanosy z Krakusa, ale nie
te cieniutkie z dodatkami smakowymi, a te grubsze, "tradycyjne" czy
"klasyczne" się zwą, pakowane próżniowo bodajże po 6 sztuk, czuć w nich
kminek. Niestety odkąd weszły do sieciówek, to jakby lekko tracą na
jakości. Poza tym trzeba poszukiwać u lokalnych małych producentów. Od
czasu do czasu w "moim" osiedlowym mięsnym kupuję takie, też dobre, choć
generalnie wędlin kupuję bardzo mało.
Zwrócę następnym razem uwagę. Te cienkie (dowolnego sortu) to już w tej
chwili eliminuję w przedbiegach. No chyba, że nie dam rady znaleźć
Krakusa. Konkurencja na Pomorzu wydaje się być zajadła.
Kabanosy znalazłem, które trzymają jakość i z przyjemnością można
delektować. Ale to lokalny producent Poznań i okolice.
Nadal szukam białej kiełbasy, ale bezskutecznie. Już myślałem, aby
samemu dwa razy do roku zrobić.


Robert
cef
2024-03-30 23:18:45 UTC
Permalink
Post by Robert Wańkowski
Nadal szukam białej kiełbasy, ale bezskutecznie. Już myślałem, aby
samemu dwa razy do roku zrobić.
Tego akurat jest spory wybór, tylko trzeba się po różnych
sklepach przejść. Bo u mnie w domu biała jest nie tylko dwa razy w roku
na święta, ale
stale się kupuje i piecze więc musiałem sobie poszukać
dobrego producenta. Rynek podzieliłbym tak:
30% biała bez natrętnych przypraw, ale niesamowicie chuda.
30% biała z przesadzonym bukietem przypraw, którymi być może maskuje się
jakieś niedoskonałości masy mięsnej
30% biała spełniająca minimalnie moje wymagania - nie przyprawiona
przesadnie,
nie taka chudziutka, po upieczeniu nie jest zbita i sucha
10% - raz mi się udało taką kupić: dobrze przyprawiona, nie chuda, nie
tłusta - w sam raz.
Gdzieś jest ale wtedy kupiłem na jakimś jarmarku, więc producent nie do
odszukania.
Raz w rodzinie ktoś zrobił sam na święta - była właśnie za chuda - wręcz
trocinowata.
Trybun
2024-03-24 12:03:11 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL, jakby
on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na głowie aby
wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się zapytałem m.in na
grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś ciemniakiem bo nie znam
tak oczywistej sprawy jak "schabowe z mortadeli".
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Co do grubych kiełbas to miałem parę okazji kupować Krakowską, taką o śr
około 20cm. I to ona  chybna była najgrubszą kiełbasą jaką pamiętam.
W życiu takiej nie widziałem. 20cm to nawet rzadko szynki miewają.
- obrazowo, krótszy bok A4 to 21cm.
A jednak, plasterek tej Krakowskiej nie mieścił się na dużej bułce,
trzeba było go składać. Oczywiście nie były to wymiary standardowe dla
Krakowskiej, takich rozmiarów spotkałem tą kiełbasę zaledwie kilka razy.
cef
2024-03-24 12:13:43 UTC
Permalink
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL, jakby
on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na głowie aby
wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się zapytałem m.in na
grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś ciemniakiem bo nie znam
tak oczywistej sprawy jak "schabowe z mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej ekskluzywnej
do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można było wbić jajko
(tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
Jarosław Sokołowski
2024-03-24 13:01:43 UTC
Permalink
Post by cef
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
Tak mi się jeszcze jedno przypomniało z okresu słusznie minionego.
Gdy Gerlach, najwyższy szczyt Tatr, przemianowano na Szczyt Stalina,
to niektórzy na skrajne zachodnie wzniesienie masywu Czerwonyh Wierchów
zaczęli mówić "Pik Gomułki".
--
Jarek
Trybun
2024-03-26 18:07:39 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się zapytałem
m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś ciemniakiem
bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można
było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Wiesiaczek
2024-03-27 05:33:10 UTC
Permalink
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się zapytałem
m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś ciemniakiem
bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można
było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Facet pisze bzdury i nie ma się czym przejmować.
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a że ktoś
sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były nasączone
chemią a ludzie byli zdrowsi.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
cef
2024-03-27 16:49:45 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a że ktoś
sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były nasączone
chemią a ludzie byli zdrowsi.
To w sanatorium czy w zakładzie karnym tak się żyło?
Wiesiaczek
2024-03-27 17:53:35 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a że
ktoś sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były nasączone
chemią a ludzie byli zdrowsi.
To w sanatorium czy w zakładzie karnym tak się żyło?
Ja żyłem akurat w Warszawie. Kupowało się produkty w mięsnym, w
zieleniaku, w piekarni etc.
Obowiązywały Polskie Normy, które były surowo przestrzegane i do
kiełbasy nie dodawano kaszy, chemii, konserwantów i innych wypełniaczy.
Zielenina rosła na polach i w szklarniach, więc zimą był mały wybór. Za
to wiosną pierwsze rzodkiewki, pomidory i inne smakowały znacznie lepiej
nie mówiąc o braku w nich azotynów i innych "dodatków".

Chleb robiono z mąki a nie z chińskich mrożonek z domieszkami
otrzymanymi z ludzkich włosów.

Przypomnę, że w PRL-u z kilograma mięsa wychodziło ok. 0.8 kg szynki.
Obecnie z kilograma można zrobić 2 kg szynki.
Stąd bierze się ta ogromna ilość "mięsa" która zalega miesiącami półki
supermarketów.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
cef
2024-03-27 20:21:00 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a że
ktoś sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były nasączone
chemią a ludzie byli zdrowsi.
To w sanatorium czy w zakładzie karnym tak się żyło?
Ja żyłem akurat w Warszawie. Kupowało się produkty w mięsnym, w
zieleniaku, w piekarni etc.
Obowiązywały Polskie Normy, które były surowo przestrzegane i do
kiełbasy nie dodawano kaszy, chemii, konserwantów i innych wypełniaczy.
Zielenina rosła na polach i w szklarniach, więc zimą był mały wybór. Za
to wiosną pierwsze rzodkiewki, pomidory i inne smakowały znacznie lepiej
nie mówiąc o braku w nich azotynów i innych "dodatków".
Tutaj się zgodzę, że chemia się wkradła do żywności.
Post by Wiesiaczek
Chleb robiono z mąki a nie z chińskich mrożonek z domieszkami
otrzymanymi z ludzkich włosów.
To już wymaga leczenia.
Post by Wiesiaczek
Przypomnę, że w PRL-u z kilograma mięsa wychodziło ok. 0.8 kg szynki.
I była do kupienia w każdym sklepie w dowolnej ilości,
no tak... w Warszawie to mieli dobrze :-)
Post by Wiesiaczek
Obecnie z kilograma można zrobić 2 kg szynki.
Stąd bierze się ta ogromna ilość "mięsa" która zalega miesiącami półki
supermarketów.
Nikt Cię obecnie nie zmusza do kupowania byle czego.
Wiesiaczek
2024-03-28 04:50:59 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a że
ktoś sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były nasączone
chemią a ludzie byli zdrowsi.
To w sanatorium czy w zakładzie karnym tak się żyło?
Ja żyłem akurat w Warszawie. Kupowało się produkty w mięsnym, w
zieleniaku, w piekarni etc.
Obowiązywały Polskie Normy, które były surowo przestrzegane i do
kiełbasy nie dodawano kaszy, chemii, konserwantów i innych wypełniaczy.
Zielenina rosła na polach i w szklarniach, więc zimą był mały wybór.
Za to wiosną pierwsze rzodkiewki, pomidory i inne smakowały znacznie
lepiej nie mówiąc o braku w nich azotynów i innych "dodatków".
Tutaj się zgodzę, że chemia się wkradła do żywności.
Post by Wiesiaczek
Chleb robiono z mąki a nie z chińskich mrożonek z domieszkami
otrzymanymi z ludzkich włosów.
To już wymaga leczenia.
No to się lecz.

https://finanse.wp.pl/ludzkie-wlosy-w-chlebie-z-chin-problem-w-tym-ze-my-praktycznie-nie-sprowadzamy-stamtad-chleba-6184802095081089a
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Obecnie z kilograma można zrobić 2 kg szynki.
Stąd bierze się ta ogromna ilość "mięsa" która zalega miesiącami półki
supermarketów.
Nikt Cię obecnie nie zmusza do kupowania byle czego.
Uważasz, że wszystkich Polaków stać na szynkę po 80 zł za kilogram?
No to kto kupuje te szynki babuni, dziadunia, wujka i chuj wie kogo jeszcze?

Biedni muszą wpierdalać najtańsze padliny i podnosić statystyki w
spożyciu "mięsa".
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Wiesiaczek
2024-03-28 04:55:37 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a że
ktoś sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były nasączone
chemią a ludzie byli zdrowsi.
To w sanatorium czy w zakładzie karnym tak się żyło?
Ja żyłem akurat w Warszawie. Kupowało się produkty w mięsnym, w
zieleniaku, w piekarni etc.
Obowiązywały Polskie Normy, które były surowo przestrzegane i do
kiełbasy nie dodawano kaszy, chemii, konserwantów i innych wypełniaczy.
Zielenina rosła na polach i w szklarniach, więc zimą był mały wybór.
Za to wiosną pierwsze rzodkiewki, pomidory i inne smakowały znacznie
lepiej nie mówiąc o braku w nich azotynów i innych "dodatków".
Tutaj się zgodzę, że chemia się wkradła do żywności.
Post by Wiesiaczek
Chleb robiono z mąki a nie z chińskich mrożonek z domieszkami
otrzymanymi z ludzkich włosów.
To już wymaga leczenia.
No to się lecz.
https://finanse.wp.pl/ludzkie-wlosy-w-chlebie-z-chin-problem-w-tym-ze-my-praktycznie-nie-sprowadzamy-stamtad-chleba-6184802095081089a
https://hipoalergiczni.pl/ludzkie-wlosy-w-mrozonym-pieczywie-czym-jest-l-cysteina/
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
cef
2024-03-28 16:08:12 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a
że ktoś sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej
biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były
nasączone chemią a ludzie byli zdrowsi.
To w sanatorium czy w zakładzie karnym tak się żyło?
Ja żyłem akurat w Warszawie. Kupowało się produkty w mięsnym, w
zieleniaku, w piekarni etc.
Obowiązywały Polskie Normy, które były surowo przestrzegane i do
kiełbasy nie dodawano kaszy, chemii, konserwantów i innych wypełniaczy.
Zielenina rosła na polach i w szklarniach, więc zimą był mały wybór.
Za to wiosną pierwsze rzodkiewki, pomidory i inne smakowały znacznie
lepiej nie mówiąc o braku w nich azotynów i innych "dodatków".
Tutaj się zgodzę, że chemia się wkradła do żywności.
Post by Wiesiaczek
Chleb robiono z mąki a nie z chińskich mrożonek z domieszkami
otrzymanymi z ludzkich włosów.
To już wymaga leczenia.
No to się lecz.
https://finanse.wp.pl/ludzkie-wlosy-w-chlebie-z-chin-problem-w-tym-ze-my-praktycznie-nie-sprowadzamy-stamtad-chleba-6184802095081089a
https://hipoalergiczni.pl/ludzkie-wlosy-w-mrozonym-pieczywie-czym-jest-l-cysteina/
Jakoś mnie ominęły te rewelacje. Ale to nie jest efekt popularności tego
produktu,
tylko jakiegoś omijania prawa, że to trafia na rynek.
Trybun
2024-03-28 11:54:25 UTC
Permalink
Post by cef
Nikt Cię obecnie nie zmusza do kupowania byle czego.
Jak ja lobię takie porównania,. Zdolność nabywcza drogich produktów
żywnościowych w PRLu była dokładnie taka jak i dzisiaj. Kto Ciebie
zmuszał do kupowania Zwyczajnej?
Akarm
2024-03-30 12:34:31 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Przypomnę, że w PRL-u z kilograma mięsa wychodziło ok. 0.8 kg szynki.
I była do kupienia w każdym sklepie w dowolnej ilości,
no tak... w Warszawie to mieli dobrze :-)
Nie. W drugiej połowie ubiegłego wieku szynka w Warszawie nie była
dostępna w dowolnej ilości w każdym sklepie. Ale to wynikało z
(stosowanego również przez 8 ostatnich lat) centralnego zarządzania
gospodarką. Na braki w zaopatrzeniu stosowane były różne, czasem
niezwykle oryginalne "chwyty". Najpierw, w porozumieniu z kościołem
katolickim, wprowadzono bezmięsne piątki. Ciekawostka: bezmięsne piątki
istnieją tylko w Polsce. Później usiłowali dołożyć do tego bezmięsne
(chyba?) wtorki, ale to już się nie przyjęło.
Pamiętam, jak do Warszawy przyjeżdżały rano pociągami tabuny ludzi z
torbami, jak te tłumy ludzi wylewały się z dworca Warszawa-Śródmieście.
Konsekwencją były olbrzymie kolejki, w których ja nigdy nie stałem.
Wszedłem w Ząbkach do sklepu, kupiłem bez kolejki parę kilo kiełbasy, a
w tramwaju, kiedy już wracałem z pracy do domu, facet mnie pyta:
- Gdzie Pan kupił tę kiełbasę?
- Nie w Warszawie, kupiłem w Ząbkach.
- A w którym sklepie?
Podałem namiary, a facet na to:
- O rany! A ja tutaj przyjeżdżam na zakupy, do tamtego sklepu nawet nie
zaglądam...

A "schabowe z mortadeli" chyba zdarzało mi się jeść, babcie pewnie
robiła. Z krakowskiej chyba też, podobnie jak "schabowe" z wołowiny.
Każde mięso usmażone w panierce mogło nosić miano schabowego. :D
--
-
Akarm
Nie trawię chamstwa, nieuctwa, bydła wszelakiego
Jarosław Sokołowski
2024-03-30 14:31:08 UTC
Permalink
Najpierw, w porozumieniu z kościołem katolickim, wprowadzono bezmięsne
piątki. Ciekawostka: bezmięsne piątki istnieją tylko w Polsce. Później
usiłowali dołożyć do tego bezmięsne (chyba?) wtorki, ale to już się nie
przyjęło.
Jak najbardziej przyjęły się bezmięsne poniedziałki, które były przez
cały okres gierkowszczyzny. Ludzie komentowali to jako wystąpienie
przeciwko Kościołowi -- bo piątki, to owszem, jakoś da się zrozumieć, ale
władza na przekór wybrała poniedziałki. O bezmięsnych piątkach (w sklepie)
pierwsze słyszę. O porozumieniu tym bardziej.

O, tu nawet piszą z powołaniem się na konkretne akty prawne:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Dzie%C5%84_bezmi%C4%99sny

Środa mi uleciała z pamięci, ale fakt, coś się stało, że za Gierka
zmienili poniedziałek na środę. Zupełnie to nielogiczne, biorąc pod
uwagę argument z transportem wymieniony w Wiki.
podobnie jak "schabowe" z wołowiny.
Inspiracją dla schabowego był Wiener Schnitzel robiony z cielęciny,
a więc poniekad z wołu w postaci larwalnej. Czyli mamy ersatz (dobry
też dla tych, u których wołowina wywołuje niestrawność).

Jarek
--
Mleko, widź pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie
zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do stadionu,
a potem to już mam z górki, bo tak... w 119, przesiadka w 13, przesiadka
w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma!
Akarm
2024-03-31 00:19:30 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Jak najbardziej przyjęły się bezmięsne poniedziałki
Nie.
Nie przyjęły się.
Do dzisiaj z dni bezmięsnych mamy tylko bezmięsne piątki.
Post by Jarosław Sokołowski
które były przez
cały okres gierkowszczyzny.
To było usiłowanie wprowadzenia "nowej tradycji".
Post by Jarosław Sokołowski
Ludzie komentowali to jako wystąpienie
przeciwko Kościołowi -- bo piątki, to owszem, jakoś da się zrozumieć
Piątki do dzisiaj w Polsce (i tylko w Polsce) według nowej, powojennej
tradycji są bezmięsne.
Post by Jarosław Sokołowski
ale
władza na przekór wybrała poniedziałki.
Nie na przekór, tylko dodatkowo. ;)
Post by Jarosław Sokołowski
O bezmięsnych piątkach (w sklepie)
pierwsze słyszę. O porozumieniu tym bardziej.
Pomyśl: bez porozumienia władzy z kościołem nie powstałaby ta nowa,
powojenna, do dziś obowiązująca tylko(!) w Polsce, tradycja bezmięsnych
piątków.
--
-
Akarm
Nie trawię chamstwa, nieuctwa, bydła wszelakiego
cef
2024-03-31 06:22:20 UTC
Permalink
Post by Akarm
Post by Jarosław Sokołowski
Jak najbardziej przyjęły się bezmięsne poniedziałki
Nie.
Nie przyjęły się.
Przyjęły się tak, że niektóre sklepy mięsne są nieczynne w poniedziałki.
Post by Akarm
Pomyśl: bez porozumienia władzy z kościołem nie powstałaby ta nowa,
powojenna, do dziś obowiązująca tylko(!) w Polsce, tradycja bezmięsnych
piątków.
Dbali o nas, żebyśmy rybki spożywali.
Jarosław Sokołowski
2024-04-01 17:19:29 UTC
Permalink
Post by Jarosław Sokołowski
Jak najbardziej przyjęły się bezmięsne poniedziałki
Nie. Nie przyjęły się.
Przyjęły się, lecz zwiędły wraz ze słusznym przemijaniem tamtego okresu.
Do dzisiaj z dni bezmięsnych mamy tylko bezmięsne piątki.
Od pewnego czasu bezmięsne są niedziele. Dodatkowo też bezwarzywne,
bezserowe i bezjajeczne. Ale to inna tradycja, ta nie dotarła do
restauracji.
Post by Jarosław Sokołowski
które były przez cały okres gierkowszczyzny.
To było usiłowanie wprowadzenia "nowej tradycji".
Jednak zdecydowanie skuteczne.
Post by Jarosław Sokołowski
Ludzie komentowali to jako wystąpienie przeciwko Kościołowi -- bo
piątki, to owszem, jakoś da się zrozumieć
Piątki do dzisiaj w Polsce (i tylko w Polsce) według nowej, powojennej
tradycji są bezmięsne.
A, więc to po prostu o posty chodziło! Nie przyszło mi do głowy, że ktoś
może mylić je z regulacjami w handlu. Nie taka nowa ta tradycja, bo u nas
wprowadzona w roku 966. Z czasem postów było coraz mniej, ale ten piątkowy
trwa tu nieprzerwanie od lat tysiąca. Przed wojną też był. Pozostał nie
tylko u nas, bo w niemieckim Kościele Katolickim też jest. Zróżnicowanie
w ogóle jest świeżej daty, wcześniej regulowano globalnie, jak choćby tym
dokumentem:

http://www.internetsv.info/Text/CIC1917.pdf
Post by Jarosław Sokołowski
ale władza na przekór wybrała poniedziałki.
Nie na przekór, tylko dodatkowo. ;)
I na przekór, i dodatkowo. W teorii miało to zmniejszyć popyt na mięso,
w praktyce okazało się bezskutecznym działaniem.
Post by Jarosław Sokołowski
O bezmięsnych piątkach (w sklepie) pierwsze słyszę. O porozumieniu
tym bardziej.
Pomyśl: bez porozumienia władzy z kościołem nie powstałaby ta nowa,
powojenna, do dziś obowiązująca tylko(!) w Polsce, tradycja bezmięsnych
piątków.
Pomyślałem. Dobrze, że tego porozumienia nie było, bowiem władza była tak
ochocza, że mogło się to tak obrócić, jak już drzewiej bywało. Taki na
przykład Chrobry Bolesław za zjedzenie mięsa w piątek kazał zęby wybijać
(patrząc z drugiej strony, władza wybijała za co inego, a czasem nawet
po prostu za nic).

Jarek
--
Jesteście tacy smutni, jakby was mieli wieszać za pięć minut. Słyszałem,
że kiedyś zjedliście w restauracji w piątek kotlet wieprzowy, sądząc, że
to jest czwartek. Potem poszliście do ustępu, włożyliście palec do gardła,
żeby wszystko zwrócić, boście myśleli, że Bóg was zgładzi. Ja tam się nie
boję jeść w poście mięsa, nawet piekła się nie boję.
Marcin Debowski
2024-04-01 23:34:10 UTC
Permalink
Post by Akarm
Post by Jarosław Sokołowski
Jak najbardziej przyjęły się bezmięsne poniedziałki
Nie.
Nie przyjęły się.
Do dzisiaj z dni bezmięsnych mamy tylko bezmięsne piątki.
A co to oznacza, bo nawet za prl'u ten dzień bezmięsny jakby wynikał u
mnie w domu z zapedów postnych rodzicielki. Po restauracjach się wtedy
nie pałętałem. Zakupów tez nie robiłem. No ale Ty napisałeś o tym w
czasie teraźniejszym.
Post by Akarm
Piątki do dzisiaj w Polsce (i tylko w Polsce) według nowej, powojennej
tradycji są bezmięsne.
Postny piatek to bardziej tradycja religijna niż jakaś świecka. Pod tym
względem wystepuje też zdecydowanie poza Polską, choc oczywiscie nie
jako coś regulowane na poziomie państwowym. Ale w Polsce też na poziomie
państwowym nie wystepuje, stąd moje wcześniejsze pytanie.
--
Marcin
Akarm
2024-04-02 07:52:15 UTC
Permalink
Post by Marcin Debowski
Postny piatek to bardziej tradycja religijna niż jakaś świecka. Pod tym
względem wystepuje też zdecydowanie poza Polską, choc oczywiscie nie
jako coś regulowane na poziomie państwowym. Ale w Polsce też na poziomie
państwowym nie wystepuje, stąd moje wcześniejsze pytanie.
Niektórzy ludzie utożsamiają poszczenia z zamianą mięsa na ryby. :D
Stąd wynikają nieporozumienia czasami...
--
-
Akarm
Nie trawię chamstwa, nieuctwa, bydła wszelakiego
Trybun
2024-03-28 11:55:03 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się
zapytałem m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś
ciemniakiem bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z
mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można
było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Facet pisze bzdury i nie ma się czym przejmować.
Krótko mówiąc, w PRL-u jadało się znacznie lepiej niż obecnie, a że
ktoś sobie usmażył kiełbasę na patyku nie świadczyło o żadnej biedzie.
Jadano więcej mięsa niż obecnie, owoce i warzywa nie były nasączone
chemią a ludzie byli zdrowsi.
To akurat nie podlega żadnej wątpliwość. I to nie było tak że to w Bloku
Wschodnim generalnie jedzenie było lepsze niż na zachodzie, Bo np
NRDwskim boczkiem można było Polaka wykończyć równie skutecznie jak
duńskim. To sama Polska wyróżniała się na plus.
cef
2024-03-27 16:48:19 UTC
Permalink
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się zapytałem
m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś ciemniakiem
bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można
było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało w
tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
Wiesiaczek
2024-03-27 17:56:14 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się
zapytałem m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś
ciemniakiem bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z
mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można
było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało w
tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
Nie można.
To był kotlet z mortadeli i tak go nazywano.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
cef
2024-03-27 20:22:36 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się
zapytałem m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś
ciemniakiem bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z
mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można
było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało w
tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
Nie można.
To był kotlet z mortadeli i tak go nazywano.
Można swobodnie.
cef
2024-03-27 20:28:03 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Trybun
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało w
tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
Nie można.
To był kotlet z mortadeli i tak go nazywano.
Można swobodnie.
Spójrz na obecne nazewnictwo chocby jakichś
wegańskich czy wegetariańskich potraw, które
nawiązują jednak do tego co każdy zna.
Schabowe z ciecierzycy czy boczniaka...
Jarosław Sokołowski
2024-03-27 21:06:25 UTC
Permalink
Post by cef
Spójrz na obecne nazewnictwo chocby jakichś
wegańskich czy wegetariańskich potraw, które
nawiązują jednak do tego co każdy zna.
Schabowe z ciecierzycy czy boczniaka...
To jest odwet za sałat[k]ę z krabów.
--
Jarek
Wiesiaczek
2024-03-28 05:03:00 UTC
Permalink
Post by cef
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Trybun
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało
w tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
Nie można.
To był kotlet z mortadeli i tak go nazywano.
Można swobodnie.
Spójrz na obecne nazewnictwo chocby jakichś
wegańskich czy wegetariańskich potraw, które
nawiązują jednak do tego co każdy zna.
Schabowe z ciecierzycy czy boczniaka...
Tia...
A na murzyna mówią afroamerykanin, choć jest np. z Kongo i o Ameryce
nawet nie słyszał.
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
Wiesiaczek
2024-03-28 04:51:55 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się
zapytałem m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś
ciemniakiem bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z
mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka
można było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało w
tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
Nie można.
To był kotlet z mortadeli i tak go nazywano.
Można swobodnie.
A na gówno można mówić "papu".
--
Wiesiaczek - dziś z DC
"Ja piję tylko przy dwóch okazjach:
Gdy są ogórki i gdy ich nie ma" ®
Niech żyje POLEXIT! I salwa Ukrainie!
Wolę Rosję jako wroga niż Ukrainę jako przyjaciela.
cef
2024-03-28 16:10:11 UTC
Permalink
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Wiesiaczek
Post by cef
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak
grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego
innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć
PRL, jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje
na głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się
zapytałem m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś
ciemniakiem bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z
mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka
można było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało
w tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
Nie można.
To był kotlet z mortadeli i tak go nazywano.
Można swobodnie.
A na gówno można mówić "papu".
Takie nazewnictwo Ci pomaga jakoś w spożyciu?
Trybun
2024-03-28 11:59:16 UTC
Permalink
Post by cef
Post by Trybun
Post by cef
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Post by Trybun
Post by Marcin Debowski
Te mortadele miały dość dużą średnicę. Nie kojarzę innej tak grubej
kiełbasy. Pewnie stąd się ta nazwa kotletów wzięła, bo niczego innego
tak smażonego w plastrach nie kojarzę.
Ale to przecie wyraźna sugestia - w PRLu Polaków stać było tylko na
takie bieda schabowe z najtańszej kiełbasy, to z tego to równanie do
tradycyjnych schabowych.
Nie doszukiwałbym się jakiegoś drugiego dna. Mortadela była łatwa do
dostania, ktoś wpadł na pomysł aby pociąć na plasterki i podsmażyć.
Nazwano to kotletem, może dla żartów a może bo się tak skojarzyło. O
nazywaniu tego schabowym nigdy nie słyszałem. Podejrzewam, że już
współcześnie ktoś popieprzył nazwę kotlet ze schabowym.
Dla mnie było to oczywiste że to kolejna sprawa aby ośmieszyć PRL,
jakby on sam w sobie nie był tragikomiczny, propaganda staje na
głowie aby wymyślać takie cudyniewidy.. Dlatego właśnie się
zapytałem m.in na grupie w obawie czy to aby nie ja jestem jakimś
ciemniakiem bo nie znam tak oczywistej sprawy jak "schabowe z
mortadeli".
Znam czy nie znam oznacza tutaj tylko tyle czy słyszałeś o tej mortadeli,
że tak ją przyrządzano (lub Ci gdzieś podano)
W moim rodzinnym domu zdarzało, że podawano tak mortadelę
normalnie na obiad (lata osiemdziesiąte) W wersji bardziej
ekskluzywnej do tej niecki powstałej po przysmażeniu plasterka można
było wbić jajko (tylko wtedy chyba bez panierki było).
Trafiłem też na to fizycznie u sąsiadów w latach dziewięćdziesiątych.
Skłania mnie to bardziej do wersji z ciemniakiem :-)
I nazywane było to danie w Twoich kręgach  schabowym z mortadeli?
Nie pamiętam czy akurat dokładnie schabowym czy tylko kotletem.
A ponieważ jako kotlet w panierce nie za wiele innego funkcjonowało w
tamtych
czasach, to śmiało można powiedzieć, że nazywano domyślnie schabowym.
A może tylko zwykła smażoną mortadelą? Ja przyznam że nie słyszałem
jakichkolwiek kiełbasach smażonych w panierkach, nawet z opowiadań.
StefanO
2024-03-28 14:34:21 UTC
Permalink
Post by Trybun
A może tylko zwykła smażoną mortadelą? Ja przyznam że nie słyszałem
jakichkolwiek kiełbasach smażonych w panierkach, nawet z opowiadań.
popatrzeć należy

pozdrawiam
Stefan
Trybun
2024-03-29 09:23:14 UTC
Permalink
Post by Trybun
A może tylko zwykła smażoną mortadelą? Ja przyznam że nie słyszałem
jakichkolwiek kiełbasach smażonych w panierkach, nawet z opowiadań.
 popatrzeć należy
http://youtu.be/KjmqLuQ6f5E
pozdrawiam
Stefan
To raczej nie jest jakiś wyznacznik czegoś jak ktoś, kto o kuchni PRLu
słyszał od dziadków robi z niej wykład. Znacznie bardziej wiarygodne już
są opinie pod tym klipem. Widać że jednak byli Polacy co praktykowali z
"schabowymi z mortadeli".
Stefan Oszustowicz
2024-03-27 23:10:05 UTC
Permalink
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś takim
nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat, Szanowni
Grupowicze?
Nie schabowe ale "kotlety z mortadeli. Robię, jadam,
Zapytam się, czy ktoś wie gdzie można kupić krowie wymię czyli tzw gryf.
Wtedy zrobiłbym dwie rzeczy - prawdziwą (no nie za bardzo bo nie mam
flaka przynajmniej fi 35 0mm) mortadele albo kotlety z gryfu. Ostatni
raz jadłem jeszcze za komuny
pozdr
Stefan
Trybun
2024-03-28 12:03:21 UTC
Permalink
Post by Trybun
W różnych quizach dotyczących czasów PRLu, często jest pytanie o
"schabowe z mortadeli". Mimo że pamiętam tamte czasy nigdy o czymś
takim nawet nie słyszałem. A jaka jest Wasza wiedza na ten temat,
Szanowni Grupowicze?
Nie schabowe ale "kotlety z mortadeli.  Robię, jadam,
Zapytam się, czy ktoś wie gdzie można kupić krowie wymię czyli tzw
gryf.  Wtedy zrobiłbym dwie rzeczy - prawdziwą  (no nie za bardzo bo
nie mam flaka przynajmniej fi 35 0mm) mortadele albo kotlety z gryfu.
Ostatni raz jadłem jeszcze za komuny
pozdr
Stefan
Mortadelę w panierce?
Takie rzeczy to chyba gdzieś w ubojni, po znajomości. W sklepach raczej
niedostępne. W ogóle z podrobami w sklepach coraz gorzej.
Loading...